Wiecie co? Chyba faktycznie coś jest na rzeczy z tym, że im więcej się pisze, tym łatwiej to idzie. Wczoraj pisałam, że mi się notka machnęła wyjątkowo szybko, a dzisiaj zaczęłam pisać i nagle sobie uświadomiłam, że mi wychodzi coś w stylu recenzji. No, a w każdym razie wywód dłuższy, niż pozostałe posty dwunastodniowe. A na taką nierównomierność oczywiście pozwolić nie możemy (no i przecież szkoda by było za dużo pisać tu, jak można to przerobić i wykorzystać na normalną notkę, i mieć o jeden więcej recenzjopodobny cuś na blogu xD), zatem dłużej o dzisiejszej serii kiedyś tam ewentualnie w przyszłości, a dzisiaj tylko krótko o jednej konkretnej rzeczy.
Seria nazywa się Saraiya Goyou (w lengłydżu House of Five Leaves) i jest na podstawie mangi tej samej autorki, co ACCA. Oczywiście w związku z tym miałam pewne oczekiwania, które anime jeszcze przewyższyło. Tak samo jak ACCA na początku było powolne i niezbyt obfitujące w akcję, ale o wiele szybciej, bo już koło trzeciego odcinka, wessało mnie na amen i zmuszało do oglądania ciągu dalszego. Ogółem podobało mi się też znacznie bardziej... może poza końcówką. Nie żeby była ona jakaś tragiczna, słaba czy irytująca, wręcz przeciwnie, zostawiła mnie z równym poczuciem satysfakcji, co ACCA, plus jeszcze taką przyjemnie puchatą awww fluffnością i ciepełkiem w serduszku. Problem w tym, że to nie była tak samo urocza opowieść o ludziach planujących przewrót w przerwach między spożywaniem dużych ilości chleba i ciastek, tylko historia gangu porywaczy, zawierająca sporo osobistych dramatów, Mroczną Przeszłość i nawet okazjonalne trupy. Co prawda nawet mimo mroczniejszego klimatu i kolorystyki łatwo o tym zapomnieć, bo cała ta nasza główna gromadka jest taaaka fajna i lubialna, ale, no, takie łatwe, gładkie zakończenie trochę nie bardzo tutaj pasuje.
Jednak obejrzawszy stwierdziłam, że nie ma rzeczy idealnych, nie będę się czepiać szczegółów, jak zamiast tego mogę shipować dwóch głównych panów. W ramach tego shipowania poszłam najpierw na AO3 i wtedy pierwszy raz mnie tknęło, że coś tu jest nie tak - o czym ci ludzie piszą, to jakiś dalszy ciąg serii fanfików czy jak, przesz niczego takiego w anime nie było! Chyba mnie dopadła jakaś pomroczność jasna, że jeszcze się wtedy nie domyśliłam. Dopiero kiedy poszłam na tumblra i zobaczyłam, że ktoś pisze o jakimś Gincie, olśniło mnie, że widać anime nie pokrywa całego materiału z mangi. I to, co omija, z tego co sobie zaspoilerowałam jest jeszcze cudniejsze, takie rzeczy się dzieją, tyle feelsów, Masa taki ołsomiaszczy w ten swój bułowato kochany sposób <3 A mangi w internetach niet (chyba że w jakichś głębokich głębiach, ale szczerze wątpię, czy jeśli nawet to w jakimś ludzkim języku), więc pewnie kiedyś w końcu szarpnę się na importy, ale na razie głównie cierpię, że nie mogę tego przeczytać :c
Ale nie wspominam tu tylko po to, żeby wylewać swoje fangirlowe żale, chciałam też pochwalić ludzi od anime za zgrabną adaptację. Ostatecznie oprócz ciągu dalszego wyleciała też przynajmniej jedna ważna postać i dotyczące jej wątki, a zupełnie nie idzie zauważyć, że czegoś tu brakuje. Zakończenie też musi być przynajmniej w jakimś stopniu oryginalne, nie ma opcji, żeby dokładnie tak to było w mandze, jeśli potem jest coś jeszcze - a wcale tego nie czuć, może i sprawia wrażenie zbyt gładkiego, ale bynajmniej nie zrobionego na siłę. No i tak ładnie zamyka klamrę z pierwszego odcinka, jak tu widać na obrazkach ^^
Musze się zabrać za adaptacje mang tej autorki jak tylko wróci mi faza na anime!
OdpowiedzUsuńPolecam, wszystkie trzy (Saraiya, ACCA i Ristorante Paradiso) są bardzo przyjemne i mają wyjątkowo sympatycznych bohaterów ^^
Usuń