piątek, 28 kwietnia 2017

Luty i marzec 2017 - Zdobycze

No, kwiecień się jeszcze nie skończył, więc po raz kolejny wcale a wcale nie spóźniłam się z zakupowym podsumowaniem. Tym razem z całego kwartału.
Z tym, że, cóż, w styczniu nie dołożyłam do kolekcji nic, w lutym całą jedną gazetkę. Jak na razie przeczytałam tylko artykuł o Jurkach, który totalnie zrobił mi dzień podkreślaniem, jak to tam absolutnie nie ma żadnego homo romansu, a skąd, ino lekkie aluzje same, panie, a tuż obok obrazek z Vicią całującym Yuuriego w łapkę.


W ogóle nie wiem, czy to ja się zrobiłam jakaś wybredna, czy oni w tym Otaku faktycznie ostatnio jakieś nie teges tematy dobierają, w każdym razie to już drugi numer, w którym z artykułów stricte mangoanimcowych nie zainteresował mnie praktycznie żaden.

Za to w marcu przyszła wreszcie paczka zamówiona przy okazji przedświątecznej promocji. No, nie paczka, a paka.


Requiem króla róż #5, 6
Serafin Dni Ostatnich #3
Pandora Hearts #6, 7, 8
Księga Vanitasa #1
Pet Shop of Horrors #2, 3, 4
Noragami #4, 5, 7
Slow Starter
Yamada i chłopak
Kawaii Scotland #1
Rycerze Sidonii #4
One-Punch Man #5, 6
Berserk #11
Wzgórze Apolla #4, 5, 7, 8
Granica twojej miłości


Jakiś czas temu bodajże u Frydzi przeczytałam, że powoli kończą się nakłady Pet Shopu, więc oczywiście przy kolejnej okazji dorzuciłam do koszyka trzy brakujące tomy. Czytałam je wszystkie już jakiś czas temu, więc teraz tylko przejrzałam, ale kiedyś na pewno do nich wrócę, bardzo przyjemnie się te historyjki czyta i dobrze mieć całe polskie wydanie. Oczywiście jeszcze lepiej niż komplet pięciu tomików byłoby mieć komplet dziesięciu, ale cóż, cieszmy się tym, co jest.



Nadrobiłam wreszcie mangi od Klusek, następna będzie druga część Usłyszeć ciepło słońca, a potem to już dopiero może ten najnowszy ogłoszony jaojec, Caste Heaven skutecznie wyleczyło mnie z postanowienia kupowania wszystkiego od Dango, a to cuś o jedzeniu jakoś nie bardzo podpasowało tematyką.
I cóż to takiego, moje pierwsze mangopolo. Któż by się spodziewał, że kiedykolwiek coś takiego kupię... Ale tacy kawaii ci Szkoci, że musiałam ich mieć. Podobno którąś z autorek powinnam kojarzyć, po dłuższej chwili zastanowienia doszłam, że faktycznie, ta cała Kobieta-Ślimak to chyba ta, co się kiedyś pojawiła w komiksie Kiciputka. W sumie mnie tam rybka, czy twórcy są znani w internetach, czy całkiem randomowi, grunt, że komiks miły dla oka i przednio się przy nim bawiłam. Na ciąg dalszy, kiedykolwiek by on nie był, rzecz jasna też się piszę.



Ostatnio sobie uświadomiłam, że jest całe mnóstwo serii od Studia JG, które bym chciała mieć, a faktycznie zbieram właściwie tylko Noragami, i zastanowiłam się, dlaczego. A potem sobie przypomniałam o mniejszej zniżce na Gildii i przestałam się zastanawiać. Okładki przygód Yato jak widzę trzymają formę, nadal prawie każdy ma na nich wyraz twarzy a la cielę na malowane wrota. Nie żebym wiedziała, kim większość z tych ludzi (bogów? broni? istnieją w tym uniwersum jeszcze jakoweś ludziopodobne stworzenia?) jest. Mam nadzieję, że fabuła też mnie nie rozczaruje.



Aż wstyd, pierwszy raz nie przeczytałam OPM od razu po dostaniu w swoje łapki. A to w dodatku tutaj jest moja ulubiona, feelsowa scena z animca. Nie lubię tej okładki z Pysiem Pasiem, w ogóle mam na faceta ostre meh, a już zwłaszcza nie mam ochoty go oglądać przy każdym spojrzeniu na półkę. Cóż, przynajmniej nie miałam wyrzutów sumienia, kiedy przez brak miejsca (jak ja zazdroszczę tym ludziom, którzy pokazują zdjęcia prawie pustych, przestronnych półeczek z paroma mangami na krzyż...) zaszła konieczność wyeksmitowania serii do szafki.
Berserka ostatnio trochę nadrobiłam, wciąż jeszcze parę tomów mi zostało, ale myślę, że wyrobię się zanim dotrze do mnie dwunasty. Na razie się cieszę, że odkąd okładki przestały mieć białe tło zrobiły się znacznie ładniejsze, oczywiście jeszcze wszystko może się zdarzyć, bo nie oglądałam późniejszych, ale raczej nie spodziewam się już takich paskudztw jak siódma czy ósma.



Wzgórze ładnie uzupełnione i na bieżąco z wydawaniem, jeszcze tylko ostatni tom i dodatek. A, no tak, jeszcze by warto zacząć czytać. W każdym razie to stanowczo seria, która najbardziej podoba mi się stojąc na półce, nie mogę się napatrzeć na te kolorowe grzbiety.



Troszkę ostatnio ponadrabiałam przygody Ryśka (chociaż akurat do tych tomów jeszcze nie doszłam) i jestem zachwycona. Nie wiem, czy to ja przy trzech pierwszych tomach byłam bardziej wybredna, czy faktycznie tak podniósł się poziom serii, w każdym razie wciągnęło mnie całkowicie i cieszę się, że siódmy tom już niedługo. Zabierając się za zbieranie Requiem miałam nadzieję na dużo fajnej polityki i wreszcie zaczęły się te oczekiwania spełniać, oby tak dalej. W dalszym ciągu najbardziej lubię Warwicka, jeden człowiek zawsze myślący tą częścią ciała co trzeba, i trochę mnie niepokoi stopniowe robienie z niego coraz bardziej schwarzcharaktera, mam nadzieję, że nie wyjdzie z niego Małgorzata vol. 2. Swoją drogą trochę ich shipuję, ona nawet mimo bycia podłą-podłą suczą łapie się jako jedna z rozsądniejszych ludków tutaj, pasowaliby do siebie.
A tak z całkowicie innej beczki polubiłam też obie córki Warwicka. Anna jest urocza i shipię ją z Ryśkiem (wszystko lepsze od Ryszard/Henryk, wszystko lepsze, co nie zawiera Henryka, owszem, może i facet nie jest aż tak beznadziejny jak Edward, ale dowolny przydrożny słupek jest mniej beznadziejny od Edwarda, żadne osiągnięcie), natomiast Izabela mam wrażenie odziedziczyła choć trochę rozumu po tatusiu, szkoda, że za to wyszła za idiotę. Ten lepszy Edward nagle zaczął mi niesamowicie przypominać Juraśkę i dzięki temu też zyskał trochę sympatii. No i oczywiście cudnie jak zawsze wypada najważniejszy bohater, czyli biały dziczek <3

U tokijskich wąpierzy, cóż, jak zwykle shounenowato, ale muszę odnotować, że pojawił się Eusford Crowley, czyli już każde z mojej naj-, naj- czwóreczki z tego fandomu miało swój debiut. Pod względem postaci ta manga bardzo mi przypomina Claymore, ludzie twierdzą, że bohaterowie słabo rozwinięci i zapewne mają rację, ale jednocześnie ci bohaterowie mają w sobie takie coś, co sprawia, że mnie zaciekawiają, zaczynam snuć teorie i headcanony i po jakimś czasie nie jestem już w stanie odróżnić, co faktycznie było w kanonie, a co sobie sama dopowiedziałam. I koniec końców bardziej się do takiego fandomu przywiązuję, niż do takiego FMA, które jest świetne, spójne, idealnie obmyślane - i kompletnie nie widzę potrzeby ani miejsca, żeby dodawać coś od siebie. Jedno, co naprawdę mi u Serafinków przeszkadza, to Mika i Krul, ale w mandze nawet oni z zasady wkuropatwiają znacznie słabiej niż w animcu. No i tutaj faktycznie da się uwierzyć, że nasze naczelne blond emo ma te szesnaście wiosen, a nie ze dwa razy mniej.



Tak się zachwycałam, jaka Pandora ładna, a w porównaniu do Vanitasa i tak jej tomiki wypadają jak tacy biedni kuzyni. Widać postęp w robieniu okładeczek, zarówno ze strony autorki, jak i wydawnictwa. Uwielbiam, jaki Vanitas jest grubiutki, na oko trochę grubszy od przedostatnich tomów Pandorki, aż ma człowiek poczucie, że faktycznie wydał hajsy na coś konkretnego. No i ma ładny grzbiet, nigdy nie wybaczę, że pierwsza dłuższa seria, którą skompletowałam, postawiona na półce jest tak nudno-brzydko-szara.
Bo tak, mam już komplet Pandorki i mogę sobie wreszcie spokojnie czytać, co też czynię. Tak bardzo nie rozumiem, co ludzie widzą w Gilbercie, przy każdym pojawieniu się Oskara Vessaliusa mam mindfucka, skąd tu się wziął Van Hohenheim z Fullmetala, Alice i Oz czasem mnie wkurzają, ale ogółem ich lubię, natomiast zdecydowanie uwielbiam Breaka i Elliota. Ten drugi kupił mnie doszczętnie niemal od razu po pojawieniu się, aż na głos komentowałam, że dobrze chłopak gada, polać mu. Szkoda tylko, że się tak nazywa, nie cierpię imienia Elliot, ale cóż, nie jego wina.
A tak w ogóle to wszechświat mnie nie lubi i spiskuje, żebym niczego nie mogła obejrzeć czy przeczytać bez spoilerów. Raz udało mi się grzecznie unikać wszelkich TV Tropes i im podobnych grożących zaspoilerowaniem stron, już się cieszyłam, że chociaż Pandorę sobie poznam na czysto - i zgadnijcie, o zakończeniu akurat jakiej serii zamieściła post ta jedna osoba interesująca się mangoanimcami, którą mam w znajomych na FB? x"D

poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Zima 2017 - Podsumowanie sezonu

Połowa kwietnia za nami, czas najwyższy na podsumowanie minionego sezonu w przemyśle animcowym. Widziałam przeróżne opinie na jego temat, od wychwalania pod niebiosa po nazywanie najgorszym od lat. Cóż, dla mnie był to dopiero pierwszy, w którym naprawdę sama sobie ułożyłam listę oglądanych serii jeszcze na parę tygodni przed jego rozpoczęciem i potem jeszcze tylko parę rzeczy dorzuciłam, a drugi, który śledziłam na bieżąco, więc praktycznego punktu odniesienia nie mam; ale, po przeglądnięciu na MAL-u paru lat wstecz, stwierdzam, że pod względem liczby potencjalnie interesujących serii był dla mnie całkiem przyzwoity, nie było ich jakoś przesadnie wiele (tyle to jest teraz), ale też nie musiałam na siłę wyszukiwać, żeby mieć co oglądać. Jeśli chodzi o jakość też jestem bardzo zadowolona, trafiły się oczywiście anime słabe i bardzo słabe, ale ostatecznie każdy jeden oglądany tytuł dostarczył mi choć trochę satysfakcji i nie żałuję zabrania się za żaden, a to więcej, niż mogę powiedzieć o sezonie poprzednim. Nie było co prawda żadnych łyżwiarzy, ale i tak trafiła mi się jedna fazogenna seria.
Ale o niej niżej, a na początek ta jedyna więcej niż jednocourowa seria z sezonu jesiennego, którą oglądałam:


Nobunaga no Shinobi

Anime o perypetiach Chidori, uroczej i zabójczo (dosłownie) skutecznej ninjy służącej, jak można się domyślić po tytule, Nobunadze Odzie. Zdecydowanie jak na razie mój ulubiony short evah, nie żebym widziała ich wiele, ale przygody kawaii shinobi i całej zgrai postaci historycznych, o których nie wiem nic, ale nie szkodzi, bo seryjka wyjaśnia kto, co i jak i podobno robi to w sposób całkiem zbliżony do rzeczywistości, postawiły poprzeczkę wysoko. Oczywiście bywały odcinki, które podobały mi się bardziej, i takie, które mniej, ale jeśli nawet był jakiś, przy którym non stop się nie śmiałam, to go nie pamiętam. Już na dobre się przyzwyczaiłam do tych trzyminutowych (a w zasadzie nawet krótszych, wszak jest jeszcze opening - i tutaj muszę wyrazić swoje sfochanie na to, że go zmieniono, pierwszy był znacznie lepszy) odcineczków jako cotygodniowego poprawiacza humoru i drugi sezon był sequelem, na który cieszyłam się najbardziej z całego sequelowego sezonu wiosennego.

I przechodzimy do animców, które faktycznie zaczęły się w sezonie zimowym 2017, w kolejności od najsłabszych do tych, które spodobały mi się najbardziej.


ēIDLIVE

Przeciętny japoński gimnazjalista zostaje wcielony w szeregi galaktycznej policji i odkrywa, że głos, który od zawsze słyszał w swojej głowie, należy do żyjącego w jego ciele kosmity. A potem są jacyś kosmiczni źli, walki z nimi, nakama power i patetyczne przemowy głównego bohatera – no, shounenowy standard i to w bardzo słabym wydaniu, począwszy od po prostu brzydkiej strony wizualnej poprzez niewzbudzających sympatii bohaterów (z suczowatą koleżanką main hiroła na czele) po nieciekawą fabułę. Żeby być sprawiedliwą muszę jednak przyznać, że z czasem poziom się poprawił. Ostatnie odcinki nadal niczym nie powalają, ale niektóre postacie da się choć troszkę polubić, a akcja chwilami potrafi zainteresować. Mam wrażenie, że gdyby anime było dłuższe mogłoby się całkiem przyzwoicie rozkręcić i jakieś urywki opinii o pierwowzorze, które czytałam, zdają się to potwierdzać, ale było jednak o wiele zbyt słabe, żebym zainteresowała się ciągiem dalszym, zdecydowanie najsłabsze ze wszystkich tytułów, które oglądałam w tym sezonie.



Seiren

Przeciętny Licealista spotyka się z dziewczętami, trzema konkretnie, po cztery odcinki na każdą. I w kwestii fabuły to by było na tyle. Zabrałam się za tę serię w ciemno, bo na MAL-u było, że oryginalna, a takie mnie z reguły ciekawią, ale nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Nadal nie bardzo wiem, jaki był sens kręcenia takiego animca, jeszcze jakby to była adaptacja jakiejś VN-ki zachęcająca do tego, żeby sobie ją potem kupić i bardziej szczegółowo poprowadzić ścieżkę ulubionej dziewczynki, to bym zrozumiała, ale seria oryginalna? Skoro jednak takie anime istnieją, to widać zapotrzebowanie jest i to ja się nie znam. Mimo wszystko, chociaż słabe to było i chwilami nudne, to jednocześnie całkiem przyjemne w odbiorze. Główny bohater nie denerwował, a z trzech panienek nie przepadałam tylko za pierwszą, którą po jej arcu miałam praktycznie z głowy. Koniec końców Seiren nie polecałabym, ale jako lekki odmóżdżacz sprawdziło się wystarczająco dobrze, żebym nie żałowała spędzonego czasu.



Kuzu no Honkai

Zacznijmy od pozytywów – jakie to jest łaaadne. Początkowo irytował mnie występujący często podział ekranu na jakby kadry z mangi, ale szybko się przyzwyczaiłam i już bez problemu mogłam cieszyć oczy grafiką. Chociaż tyle, bo innych powodów do zachwytu to tu nie znalazłam. Jeszcze dramę dla samej dramy i seksy dla samych seksów jestem w stanie zrozumieć, w końcu jakoś odbiorców pozyskać trzeba, ale jeśli twórcy usiłują mi wmawiać, że to wszystko jest Eru raczy wiedzieć jak głębokie i dojrzałe, to ja dziękuję bardzo. Ponoć postacie zostały rozwinięte, osobiście nic takiego nie zauważyłam, ale przyznać trzeba, że od pewnego momentu miałam tych mórz ach, jakże tragicznego tragizmu do tego stopnia dosyć, że wyłączałam myślenie i skupiałam się na tym, że jest tak śliiicznie. Jednak zdecydowanie plus za zakończenie, spodziewałam się jakiejś dramatycznej kulminacji w rodzaju czyjegoś samobójstwa, a całość rozwiązała się zupełnie spokojnie i normalnie. Za to (i oczywiście za warstwę wizualną) podwyższyłam ocenę, ale nie zmienia to faktu, że anime moim zdaniem zupełnie nie zasługuje na swoją popularność.



Chain Chronicle: Haecceitas no Hikari

Adaptacja jakiejś gry fantasy. Bohaterowie zbierają armie, zawierają sojusze, ruszają na zUo, co to podnosi łeb w jakimś lokalnym Mordorze... i spektakularnie dostają w tyłek. Nie powiem, zaintrygował mnie taki początek, tym bardziej, że główne postacie od początku były nader lubialne (z jednym wyjątkiem, ale o tym później). Niestety, nie pomyślałam o tym, że porażka na samym początku anime oznacza, że bohaterowie mają całą resztę odcinków na ponowne zebranie drużyny z mas randomów i poprowadzenie akcji zgodnie z najbardziej wyświechtanymi schematami. Przez pewien czas było jeszcze znośnie, ale im dalej w las, tym więcej irytującej shounenowatości i nakama power. Tym, co głównie ratowało dla mnie to anime i ostatecznie wpłynęło na podwyższenie oceny, była natomiast postać jednego z main hirołów, który nie dość, że miał na imię Yuri i od samego początku budził we mnie radosne skojarzenia – nie daję nagród za zgadnięcie, jakie ;3 – to jeszcze reprezentował wybitnie lubiany przeze mnie typ bohatera jednocześnie badaśnego i fluffnego. Jednak jedna czy nawet kilka lubialnych postaci nie wystarczy, żeby naprawić kliszowatą fabułę, tym bardziej, że dwanaście odcinków to było wyraźnie za mało, żeby dobrze ją rozwinąć, stąd sporo skrótów i nagłych przeskoków. Nie polecam, chyba że ma się ochotę na takie oklepane fantasy.



Minami Kamakura Koukou Joshi Jitensha-bu

W ostatnim sezonie jesiennym było takie anime o dziewczętach na rowerach pod tytułem Long Riders!, które próbowało łączyć przyjemne z pożytecznym i przy okazji przygód bohaterek uczyć widzów, jak dobrze zabierać się za jazdę na rowerze. Efekt końcowy mnie osobiście przypominał takie filmiki edukacyjne, które czasem puszczano nam w szkole, a które bardzo próbowały być fajne i interesujące i równie bardzo żałośnie im to nie wychodziło. Wspominam o tym, bo Minami Kamakura... opiera się na tej samej idei, tyle że zrealizowanej lepiej pod każdym względem. Bohaterki są młodsze i dzięki temu wypadają naturalniej nawet zachowując się dość dziecinnie, do tego dzięki umiejscowieniu akcji w szkole i wątkowi zdobywania zgody na założenie klubu faktycznie istnieje jakaś fabuła, na scenerie aż miło popatrzeć, a porady dotyczące jazdy na rowerze, chociaż w samych odcinkach też czasem obecne, znajdują się głównie po napisach końcowych i można je spokojnie omijać. Ogółem seryjka niczym nie powalająca, ale bardzo sympatyczna, o ile się zbyt wiele od niej nie oczekuje.



Demi-chan wa Kataritai

Sympatyczna obyczajówka o perypetiach trzech dziewczynek-ajinek – wampirzycy, dullahana i śniegowej panny – ich nauczycielki – sukuba – oraz nauczyciela, dla odmiany zwykłego człowieka, który stara się pomagać swoim nadnaturalnym uczennicom w spadających na nie z powodu ich specyficzności kłopotach, a przy okazji dowiedzieć się czegoś więcej o tytułowych pół-ludziach. I... w zasadzie niewiele jestem w stanie poza tym powiedzieć. Spory minus seria zarobiła u mnie ze względu na stosunek dziewcząt do pana psora, zdecydowanie za bardzo podtekstowe to było chwilami. Poza tym w niewielu odcinkach nie było ani jednego momentu, w którym bym nie podziewywała. Jednak mimo wszystko to całkiem miły przeciętniaczek i polecam, jeśli ktoś lubi takie spokojne, komediowo-obyczajowe anime. Ach, no i nie zapominajmy, że panu nauczycielowi głosu udziela Junichi Suwabe, to też bardzo ważny argument za oglądaniem, mnie w każdym razie przekonał.



Gabriel DropOut

Kolejny tytuł, o którym niewiele mogę powiedzieć, ot, komedia o dwóch anielicach i dwóch diablicach wysłanych w celach szkoleniowych do świata ludzi, czyli rzecz jasna do Japonii. Problem, a także źródło większości gagów, w tym, że pannom anielicom bardzo daleko do bycia świętymi, natomiast ich koleżankom z piekła zdecydowanie nie wychodzi bycie zUym zUem. Akcji to tu specjalnie nie uświadczysz, seria jest epizodyczna i skupia się na komedii li i jedynie. Co nie jest koniecznie jakąś specjalną wadą, ja przynajmniej lubię takie niezobowiązujące komedyjki, a tutejszy humor akurat mi pasuje, ale jeśli człowiek spodziewa się czegoś więcej może się zawieść.



Onihei

Tytułowy Onihei to przezwisko Heizou Hasegawy, szefa policji do spraw podpaleń i kradzieży w osiemnastowiecznym Edo, odpowiedzialnego za zwalczanie - nigdy byście nie zgadli - złodziei i podpalaczy, ale też zabójców zagrażających spokojnym mieszkańcom. I właśnie temuż zwalczaniu przyglądamy się przez trzynaście epizodów. Znowu epizodyczne anime, przestrzegające schematu włamywacza, mordercy czy kogo tam jeszcze tygodnia, ale mimo braku czasu na rozwój danych spraw czy postaci naprawdę interesujące i dobrze zrobione. Lubię w takich okołopolicyjnych seriach sytuacje, w których mimo kibicowania przedstawicielom prawa jednocześnie współczuje się i trzyma kciuki za ściganych przez nich przestępców, a tutaj często mi się to zdarzało. Dla równowagi było też trochę udanych elementów komicznych i kilka mniej lub bardziej humorystycznych, lżejszych odcinków. Postacie, poza samym Oniheiem, nie zostały specjalnie rozwinięte, ale, w przeciwieństwie do Youjo Senki, tutaj ze względu na epizodyczność nie raziło to specjalnie, a główny bohater dawał radę ciągnąć całą serię. Ze względu na długość odcinków sprawy musiały być bardzo proste, ale mimo wszystko ciekawie się je śledziło. Nie dziwię się, że to anime jest stosunkowo mało popularne, bo nie każdemu się spodoba, ale osobiście polecam.



Ao no Exorcist: Kyoto Fujouou-hen

Ciąg dalszy kanonicznej części akcji z pierwszego sezonu anime. Bohaterowie jadą do Kioto walczyć z Nieczystym Królem, a Rin stara się odzyskać zaufanie przyjaciół, mocno nadszarpnięte przez wyjawienie, że jest on synem Szatana, i nauczyć się lepiej panować nad swoimi mocami. Pierwszy animiec obejrzałam właśnie na początku tego roku, więc byłam na świeżo i nie musiałam sobie przypominać fabuły, za to mogłam w pełni nacieszyć się, że egzorcyści doczekali się swojego Brotherhooda - czy może raczej Book of Kyoto, biorąc pod uwagę zignorowanie tylko części pierwszego sezonu, bo w pełni na to zasługują. Fakt faktem, że przeciwnicy w tym arcu byli raczej słabi, co to za frajda patrzeć na wielkie, bezmyślne, gąbczasto-grzybowate paskudztwo, z kolei ludzkiego villaina było za mało, żeby się specjalnie liczył. Za to seria nadrabia postaciami pozytywnymi, rzadko się zdarza, żebym tak lubiła całą - no, niemal, nadal nie jestem w stanie przekonać się do Yukia - główną obsadę jak leci, i to jeszcze wolę babki od części facetów, normalnie cud mniemany. Zdecydowanie muszę też pochwalić stronę graficzną, zwłaszcza w porównaniu z flashbackami z pierwszego sezonu widać wyraźnie, o ile jest lepiej. Tak teraz przy pisaniu myślę, że naprawdę przydałoby się kiedyś ogarnąć coś więcej mangi, niż te dwa mizerne tomiki przed paroma miesiącami, bo to dobra rzecz i fajnie by znać ciąg dalszy, ale wiadomo, zawsze jest tak wiele ciekawych rzeczy do czytania i tak mało czasu...



Youjo Senki

Przy wybieraniu tytułów do oglądania w nowym sezonie zainteresowałam się tym, ale po zobaczeniu głównej bohaterki na plakacie, a później puszczeniu zwiastuna i usłyszeniu próbki jej głosiku aż mnie brryrnęło i szybko rzuciłam animiec w kąt. Jednak kiedy już sezon zimowy był w pełni zaczęłam słyszeć o Youjo Senki na tyle obiecujące rzeczy, że postanowiłam jednak dać szansę i spróbować nie zrażać loli w mundurze. Bardzo słusznie, bo seria dała mi dokładnie to, na co mam zawsze nadzieję biorąc się za coś z tagiem "military", czyli sensowną strategię na wysokim szczeblu, a do tego ładne sceny bitew. Gorzej niestety z bohaterami, niby paru ludków tam było oprócz Tanyi jako tako wprowadzonych, ale w gruncie rzeczy pamięta się tylko o niej. No, ja jeszcze pamiętam jednego z głównodowodzących generałów, ale to tylko dlatego, że mówił głosem Satou z Ajina i non stop miałam crossoverowe skojarzenia, ale w każdym razie trochę to cienko. Ale mam nadzieję, że będzie kiedyś drugi sezon, a w nim może chociaż postać, o której internety mi powiedziały, że będzie nemezis głównej bohaterki, troszkę rozwiną.



Little Witch Academia

Jedyna seria, która się jeszcze nie skończyła, co więcej mam z nią zaległości, ale o pierwszej połowie pisać mogę. Głównie pochwały. Jedynym dziełem studia Trigger, z którym miałam wcześniej styczność, był Inferno Cop - powiedzieć, że mnie zraził do innych, to nic nie powiedzieć. Ponieważ jednak początkowo nie bardzo widziałam coś dla siebie wśród animców z sezonu zimowego postanowiłam z braku laku dorzucić do puli oglądanych młode wiedźmy i najwyżej dropnąć po pierwszym epku. Tak że do oglądania podchodziłam baaardzo sceptycznie, ale tym przyjemniej się zaskoczyłam, kiedy już po pierwszym odcinku seria okazała się dokładnie tak świetna, jak to zapowiadali ludzie w internetach. Uwielbiam tutejsze postacie, humor, klimat, tony nawiązań (kiedyś, kiedy będę już doświadczonym wyjadaczem mangoanimcowym, koniecznie będę musiała zrobić rewatch i wyłapać to wszystko, co teraz mi umyka) i zabawę schematami, do tego anime jest po prostu śliczne. Po epizodycznej pierwszej części akcja się rozkręca i robi bardziej spójna, nie mogę się doczekać, jak to się rozwinie.



ACCA

Oj, zaskoczyła mnie ta seria. Pierwszą połowę oglądało mi się tak sobie i wtedy mieściła się najwyżej w pierwszej piątce, czwórce sezonu; później akcja się zaczęła rozkręcać i anime awansowało nawet do ścisłej czołówki, obok LWA i Złej Tanyi; a potem znienacka zostawiło je daleko w tyle, wessało mnie na całego, wlazło do serduszka i zostało nową fazą. Nawet teraz do końca nie wiem, co właściwie mnie tak urzekło w tej historii o chlebku, ciastach i ciasteczkach... um, to jest: o pewnym bardzo profesjonalnym urzędniku przeprowadzającym kontrole w trzynastu dystryktach/stanach/prowincjach/czym tam jeszcze swojego kraju i starającym się rozgryźć pogłoski na temat zbliżającego się zamachu stanu i własnego w nim udziału. Może to kwestia wyjątkowo lubialnych bohaterów i to nie tylko głównych, ale wszystkich, którzy się przewinęli przez ekran, może klimatu, może grafiki, może plot twistów, a może wszystkiego naraz, grunt, że anime zostało moim niekwestionowanym numerem jeden sezonu zima 2017. Nie tak dawno w komentarzu na czyimś blogu pisałam, że nie ma żadnej mangi, która by mnie zachęciła do importów; cóż, odkąd się dowiedziałam, że Yen Press zlicencjonował pierwowzór ACCA, mam wrażenie, że to się niedługo zmieni. A o samym animcu chciałabym jeszcze skrobnąć osobną notkę, ale zobaczymy, jak i czy w ogóle to wyjdzie.

Gif poglądowy, o czym głównie jest ta seria


A na koniec jeszcze trochę (dość tendencyjnych, noale) wyróżnień w różnych kategoriach:

Najlepszy opening: Shadow and Truth (ACCA)
Bardzo podobały mi się też OP z Oniheia, LWA i egzorcystów, ale tylko ten na tyle, żeby piosenkę z niego dodać sobie do playlisty i przez parę dni słuchać na okrągło. A jeszcze przedtem parę razy puszczać i oglądać sam opening, bo wizualnie też był fajny i, co zawsze bardzo lubię, zawierał aluzje do różnych dopiero po jakimś czasie wyjaśnionych spraw.

Najlepszy ending: Hoshi wo Todoreba (Little Witch Academia)

Chociaż właściwie nie tyle najlepszy, ile jedyny, którego czasem nie przewijałam i jako tako zapadł mi w pamięć. W sumie niezbyt zaskakujące, zazwyczaj wolę openingi.

Najładniejsza grafika: Koza co Chrząka (cudna nazwa by Darya <3)
Tak jak wyżej wspominałam, największa i jedna z nielicznych zalet tej serii. Oprócz tego niesamowicie podpasowała mi grafika w ACCA, ale tutaj z pochwałami byłabym jednak trochę ostrożniejsza, bo jednak parę razy wyłapałam coś nie teges wizualnie.

Najbrzydsza grafika: ēIDLIVE
Nawet zanim jeszcze miałam wątpliwą przyjemność poznać lepiej jakiekolwiek postacie o mało co nie wyłączyłam pierwszego odcinka ze względów wizualnych. Nie żebym jakoś wiele straciła, gdybym to zrobiła.

Pozytywne zaskoczenie: ACCA
W sumie przyjemną niespodziankę, każda na swój sposób, zrobiły mi wszystkie serie z top 3, ale o ile dwie pozostałe zrobiły to na samym początku, o tyle ACCA dopiero bliżej końca, więc efekt był bardziej, cóż, zaskakujący. Do tego w samej serii też znalazło się sporo niespodzianek, od plot twistów po to, jak bardzo polubiłam całą obsadę. Level wciąż zaskakujących Jurków to może nie był, ale nadal ten animiec dał mi sporo nieprzewidzianych i fajnych rzeczy.

Największe rozczarowanie: Chain Chronicle/ēIDLIVE
W pierwszym przypadku niby się spodziewałam, że to nie będzie jakieś wysoce oryginalne arcydzieło, ale jednak miałam nadzieję na coś lepszego; w drugim, cóż, żeby się nie zawieść musiałabym mieć oczekiwania na poziomie podłogi.


Ulubiona bohaterka: Atsuko "Akko" Kagari (Little Witch Academia)/Mauve (ACCA)
Zabierając się za LWA z góry uznałam, że Akko będzie cholernie irytującą bohaterką i będę jej nie znosić. Wytrzymałam z tym nieznoszeniem jakieś pięć minut, po czym zaakceptowałam fakt, że właśnie zyskałam jedną z ulubionych postaci sezonu. W internetach widziałam zachwyty głównie nad Dianą i Sucy, owszem, też fajne dziewczyny i też w pierwszej chwili wolałam je od głównej bohaterki, ale koniec końców to Akko polubiłam najbardziej. Jakimś cudem mimo bycia taką trochę żeńską wersją typowego shounenowego gieroja nie jest wkurzająca, tylko urocza, i aż się chce jej kibicować.
Z kolei Mauve to niemal idealne przeciwieństwo Akko, dorosła, rozsądna i sprawująca odpowiedzialne stanowisko kobieta, za którą w dodatku przez prawie całe anime nie wiedzieć czemu nie przepadałam... a potem przyszedł ostatni odcinek i zachwyciłam się, jaka ona jest wspaniała (to tak też w kontekście powyższego o pozytywnych zaskoczeniach w tej serii). Valarowie, dajcie mi więcej takich bohaterek <3
Z innych żeńskich postaci wyróżniały się głównie te z Ao no Exorcist - Shura, Shiemi, Izumo, bardzo polubiłam je wszystkie. I jeszcze raz duży plus dla serii za to, że wśród ulubionych postaci mam w niej tyle samo osób obu płci. Grzechem byłoby też nie wspomnieć o Tanyi z Youjo Senki, chociaż w jej przypadku płeć jest nieco dyskusyjna.



Ulubiony bohater: Lilium (ACCA)
Pewnie dałoby się jakoś uzasadnić ten wybór bez rzucania spoilerami do serii, ale ja się nie czuję na siłach, więc powiedzmy, że po prostu uwielbiam go, bo tak. I bo jest cholernie uroczy, o. Tak samo trudno byłoby mi wyjaśnić, czemu niewiele mniej polubiłam Grossulara z tej samej serii, chociaż w jego przypadku dochodzi też głos Junichiego Suwabe, dzięki któremu jeszcze przed zaczęciem anime spodziewałam się, że faceta polubię i miałam rację. Dalej jeszcze z ACCA wymienić muszę Jeana, który jest kochanym pluszowym słoneczkiem i chciałabym go potulać (chociaż z drugiej strony, biorąc pod uwagę ilość wypalanych przez niego papierosów... może lepiej nie xD), oraz początkowo tajemniczego i zachowującego przynajmniej część tajemnic prawie do końca Niino, chociaż akurat w jego przypadku większość zrobiły fanfiki, bo w samym anime aż tak mnie nie zachwycił. Podobnie jak najważniejsze kobitki, tak i głównych bohaterów płci męskiej fajnych miał też Błękitny Egzorcysta, ale o ile w pierwszym sezonie dziewczyn było jakoś mniej i dopiero teraz naprawdę dały się docenić, o tyle Rina i Ryuujiego bardzo lubiłam już wtedy, więc to nic nowego. Do kompletu muszę jeszcze dodać tytułowego Oniheia, który jest świetnym przykładem takiej cool, a przy tym nie przesadzonej postaci.

Najgorsza postać: Aram (Chain Chronicle)
Nawet ze wszystkimi wadami, o których wyżej wspomniałam, ta seria byłaby sto razy lepsza, gdyby nie ten żywy, chodzący stereotyp najbardziej wkurzającego bohatera shounena. Co gorsza, chyba jakoś w połowie serii fajniuchny Yuri zszedł na jego rzecz na dalszy plan i musiałam knypka znosić niemal cały czas. Gdybym grała w grę, która jest pierwowzorem animca, z radością bym go ciągle utrupiała, a tak to tylko mogłam sobie wizualizować, jakby było fajnie, żeby zginął.

OTP:
Niekanoniczne i przy okazji sleszowo - zdecydowanie Lilium/Grossular. Gdyż albowiem pewna scena z końcówki dziewiątego epka. Natomiast jeśli chodzi o pary nieco bardziej kanoniczne, znowuż z ACCA (mówiłam, że będzie tendencyjnie) Mauve/Grossular. Przy okazji kolejny plusik dla Mauve jako takiej, normalnie niezbyt by mi się podobało wyciąganie shipu znikąd w samej końcówce, tym bardziej jeśli zawadza w swobodnym sleszowaniu, ale po prostu za bardzo się zachwyciłam panią dyrektor, żeby kręcić nosem na cokolwiek, co by ją zawierało.


A następnym razem trochę... no, dużo zbiorów marcowych. I chciałabym postarać się pisać chociaż trzy notki miesięcznie, nawet ostatnio mam jakąś wenę na pisanie, chociaż znając mnie to pewnie tylko dlatego, że narobiłam sobie zaległości z nowymi animcami i nie chce mi się nadrabiać. Ale nadzieję można mieć zawsze, nieprawdaż.