czwartek, 24 listopada 2016

Wrzesień i październik 2016 - Zdobycze

Podsumowanie zakupowe jeszcze bardziej opóźnione niż ostatnio, noale sami rozumiecie, że człowiek bywa zajęty życiem i studiami prokrastynacją i fangirleniem Yuri!!! on Ice. Zbiory z dwóch miesięcy, więc jest ich sporo, ale, zaprawdę, powiadam Wam, to jest nic w porównaniu z listopadem. Ilość rzeczy, które mi doszły (i nadal dochodzą) do kolekcji w tym miesiącu, coraz bardziej mnie przeraża...
No, ale nie wybiegając naprzód, zdobycze okołomangowe z września i października:


Requiem króla róż #4
Serafin dni ostatnich #1
Kuroshitsuji #23
Pandora Hearts #1, 2, 4, 24
Durarara!! #3
Konbini-kun
Acid Town #3
Usłyszeć ciepło słońca
Wzgórze Apolla #2
One-Punch Man #4
Green Blood #1, 5
Otaku #8-24, 26





Pisałam już, że Otaku jest jedną z rzeczy, które zacięcie i z uporem chomika gromadzę, więc oczywiście, kiedy niedawno trafiła mi się okazja... No dobra, nie niedawno, tylko na początku sierpnia, ale skąd ja niby mogłam wiedzieć, że na fujowym czacie jest jakaś kategoria "Inne"? ;-; W każdym razie, kiedy tylko wyszłam z szoku, że, owszem, jest, i dziewczyna pisemka sprzedająca wcale mojego komentarza nie olała, tylko napisała peemkę... ponad miesiąc wcześniej... wszystko poszło już gładko, a mój zbiór mangogazetek powiększył o prawie dwieście procent. W rezultacie zmuszona byłam do małych porządków wśród papierowych rupieci i zrobienia miejsca w segregatorze. Po następnym zakupionym numerze będę co prawda musiała wysiudać stamtąd te najstarsze (jejujeju, jakie one mikre były! :D), coby zrobić miejsce, ale na razie tak sobie stoją wszystkie razem i ładnie wyglądają.
(Tytułem wyjaśnienia dodam, że numeru dwudziestego piątego wśród nabytych nie ma, bo akurat kiedy wyszedł pierwszy raz zainteresowałam się mangoanimcami i kupiłam go wtedy).



Kuroshitowa dowolność w przedstawianiu realiów zazwyczaj spływa po mnie jak po kaczce, ale - j-popowy zespół? Serio? ;P Ogółem ten nowy arc wydaje się jakiś wyjątkowo słaby, części rzeczy już się sama domyśliłam, a to przecież dopiero początek. Nie tracę jednak nadziei, że z czasem się rozkręci albo przynajmniej że kolejne historie wrócą do poziomu, do którego jestem przyzwyczajona. A póki co zawsze można się pocieszyć jak zawsze świetnym Sebastianem, Somą i Wolfem.
Już jest kolejne Requiem, a ja poprzedniego nie ruszyłam - oto krótka historia mojej znajomości z tą serią ;p Terminowość Waneko mnie trochę przeraża, całe szczęście zdaje się, że po szóstym tomie przygody Ryśka przejdą już w tryb nieregularny i portfel troszkę odetchnie. Druga dobra rzecz to to, że po tym pstrokatym paskudztwie okładki z powrotem będą ładne. A trzecia jest taka, że na tę najbrzydszą trafił najbardziej, pardon my Klatchian, wkurwiający bohater. Swoją drogą niezależnie od opóźnień z czytaniem uwielbiam dostawiać kolejne tomiki Requiem na półkę i na nie paczać, bardzo mi się podobają grzbiety z obrazkami postaci, szkoda, że nie wszystkie serie takie mają (yup, na ciebie patrzę, Pandoro).
A obok stoi i ładnie wygląda Serafin Dni Ostatnich (nie rozumiem, co się ludziom w tej nazwie nie podoba, mnie ten jej patos bardzo pasuje i do samej mangi, i w ogóle estetycznie). Wąpiórki też co prawda nie dostały obrazków na grzbietach, ale i tak prezentują się przyjemnie dla oka, zwłaszcza w zestawieniu z Requiem, świetnie wypada taki kontrast zielonych i czerwonych napisów na czarnym tle. Jeśli chodzi o to, co w środku, spodziewałam się tego, co w animcu, może trochę lepszego, i właśnie to dostałam. Niczego ta manga nie urywa, nawet nie wiem, czybym mogła z czystym sumieniem polecać, ale zakupu nie żałuję. Ładne to, przyjemne, zawiera przynajmniej jeden obiekt mojego fangirlu, no, ogółem świetnie się sprawdza jako guilty pleasure.



I oto wreszcie zaczęłam czytać Pandorcię. Jak na razie jestem głęboko w lesie, czyli po drugim tomie, więc za wiele powiedzieć nie mogę, ale manga ma u mnie +1000 do fajności za main gieroja. Nie żeby Oz był jakiś wyjątkowo ciekawy czy coś, w każdym razie nie na tym etapie. Po prostu z shounenów miałam ostatnio do czynienia z Hunter x Hunter i Naruto. Obie serie jak na razie całkiem-całkiem mi pasują, ale, o wielki Omie, jakże przyjemnie trafić na bohatera, który tak dla odmiany nie mógłby policzyć na palcach wszystkich swoich szarych komórek i nie cierpi na ostre ADHD!
A poza tym - okładeczki <333


Zdjęcie wykonane w celu napawania się bez zdejmowania tomików z półki



Sialalala, w następnym tomiku Durarary!! zacznie się to, czego nie znam z animca, już się cieszę ^^ A tymczasem akcja się rozkręca, faktycznie coraz ciekawiej się robi. Szkoda tylko, że w centrum tego wszystkiego Kida, nie trawię knypka. Co gorsza jakoś więcej chyba niż w anime Shingena Kishitani, a niech go szlag popieści, a po jednej scenie z jego nową żoną czuję, że będę jej nienawidzić równie gorąco. Klimat też tak jakoś trochu niedomaga, przy oglądaniu niemal można było nożem kroić atmosferę, tutaj tego niet, przez co mniej więcej do połowy książka wypada dość nijako. Z drugiej strony za to mam wrażenie, że jakby bardziej wyeksponowany został Dotachin i spółka, co się chwali. No i nie ma opcji, żeby LN-ka - w każdym razie z tej serii - była słabsza od mangi. Ten arc to już w ogóle, komiksowe wersje poprzednich były trochę gorsze od nowelek i anime, ale przyzwoite, natomiast Yellow Flag Orchestra totalnie mnie zaskoczyła, nie wiem, co to się zadziało, że poziom tak poleciał na łeb na szyję.
Wracając do tematu, OPM oczywiście jak zawsze pierwszorzędne. Minęliśmy już całe szczęście historię wielkiego meteoru, a więc i ten najbardziej nieprzyjemny moment, kto oglądał/czytał wie jaki. Myślałam, że skoro wiem, czego się spodziewać, wrażenia będą bardziej stonowane. A dzie tam, tak samo jak przy anime zabolało, miotnęło z wściekłości i zrobiło się żal Saitamy. Za to zaczął się właśnie mój jak na razie ulubiony arc z Królem Mórz, już zacieram łapki na tom piąty i ciąg dalszy.



Wyjątkowo, bo zazwyczaj szkoda mi na takie tytuły hajsów, trafiły się aż trzy jaojce. I żadnego jeszcze nie zaczęłam czytać, tak bardzo ja ;p Do Usłyszeć ciepło słońca w sporym stopniu (oczywiście oprócz tego, że wszystko od Dango kcem mieć i już) zachęciła mnie okładka, ale nie spodziewałam się, jak cudnie wygląda w realu, serio, żadne z licznych zdjęć, które widziałam przez parę ostatnich miesięcy, nie oddaje jej osomności, ją trzeba zobaczyć i pomacać na żywo <3
Konbini-kun to mój szósty tomik od Kotori i pierwsze ichnie BL, aż mi trochę dziwnie, jak sobie to uświadomiłam xD Ponoć sympatyczne czytadełko, na razie pobieżne przejrzenie to potwierdziło, mam nadzieję, że się nie zawiodę. Na plus jeszcze kotecek na okładce (i pewnie też w fabule), wiadomo, że wedle praw wszechświata wszystko zawierające uroczego kotka jest lepsze.
Brakujący tom Acid Town dokupiony, teraz na jakiś czas mam z tą serią spokój. W sumie nawet fajnie zbierać rzeczy od JG, przynajmniej portfel ma dłuugie okresy odpoczynku i nie musi się człowiek stresować, że zaraz wychodzi kolejna część, a tu zalega nieprzeczytane x poprzednich.



Tutaj też niczego jeszcze nie ruszyłam, tylko przejrzałam. Green Blood tom pierwszy i ostatni, czyli standardowo jak zawsze, kiedy zaczynam nadrabiać jakąś serię. Zachęciła mnie do niej głównie kreska, do czytania się na razie aż tak nie rwę, poczekam, aż sobie kiedyś na spokojnie skompletuję całość.
Wzgórze Apolla z kolei przydałoby się zacząć czytać, bo już za niedługo przyjdą kolejne tomy, a tu ledwo napoczęłam pierwszy i to kiedyś, dawno, dawno temu, w internetach. No, ale to już moja standardowa przypadłość, że mangi, o których wiem, że mi się spodobają, odkładam na później jeszcze dłużej, niż wszystko pozostałe.

(Tak na koniec dodam, że była to notka w większości sponsorowana przez ósmy odcinek Jurków na lodzie, ze względu na który dałam sobie wczoraj bezwzględny szlaban na tumblra i musiałam się czymś zająć, coby tam nie zabłądzić).

sobota, 12 listopada 2016

Kurturarnie #1

Tak trochę zbiorczo, zanim jeszcze skończę zbiorczy z dwóch miesięcy post zdobyczowy.

Wychodzi na to, że sezonówki faktycznie dobrze mi robią na systematyczność oglądania animców. Jak tak patrzę po kalendarzyku, w którym zapisuję przeczytane i obejrzane rzeczy, wcześniej było tak puuusto, a odkąd zaczęłam nadrabiać wychodzące serie zrobiło się tak ładnie i kolorowo, jak na wiosnę, zanim mnie dopadł maturalno-wakacyjny leń. Popchnęłam trochę do przodu starsze serie (co prawda słowo "starsze" trochę nie bardzo mi pasuje do animca sprzed ledwie kilku lat, a te z lat dziewięćdziesiątych to też przecież nie jakieś skamieliny), czyli HunterxHunter, Cowboya Bebopa i Owari no Seraph.
Z Bebopem mam taki problem, że nawet mi się podoba, ale przez tę - przynajmniej na razie - epizodyczność fabuły w ogóle nie mam motywacji, żeby siąść i obejrzeć kolejny odcinek. Chyba że akurat zobaczę w zapowiedziach następnego epka, że mogę liczyć na mHrocznego Viciousa i pieszczenie uszek głosem Wakamoto Norio, ale to się niestety zdarza raz na ruski rok.
HxH z czasem się rozkręca, ale i tak żałuję, że w przypływie hipsterstwa zaczęłam starą adaptację zamiast tej z 2011. Z tego, co patrzyłam, w nowej co prawda odcinków ponad dwa razy więcej, za to akcja bardziej skoncentrowana i na przykład nudniejsze fragmenty egzaminu na Łowcę pewnie odpowiednio przycięte, a do bardziej interesujących rzeczy dociera się szybciej. Przy niej może bym się mniej męczyła i szybciej by to oglądanie poszło. No ale nic, mimo wszystko to na tyle dobra seria, że pewnie kiedyś zechcę do niej wrócić i wtedy się wezmę za nowe anime. A na razie trwam w stuporze, jakim biszem jest Hisoka, kiedy nie zdąży sobie ułożyć tego durnego fryzu.



Wesołe przygody wąpiórków w postapokaliptycznym Tokio też ostatnio lepsze, czym mnie totalnie zaskoczyły. W jednym odcinku standardowa shounenowatość i zastanawianie się, co, u licha ciężkiego, ja w tej serii widzę, w kolejnym znienacka prawdziwa wojna, wróg u bram, zestrzeliwanie helikopterów, wybuchy, napisy końcowe... zaraz, co, jakim cudem tak szybko zleciało? I to tak zupełnie bez wkuropatwiających momentów? Alejagto?! Na razie jestem oszczędna z pochwałami, bo jeszcze przede mną kilka epków tego i cały drugi sezon, w których będzie tyyyle okazji do psucia wszystkiego, ale cieszę się, że przynajmniej teraz mam jakieś realne powody, żeby lubić ten tytuł. To znaczy oprócz endingu, openingu i teł <3


Dwie z moich obecnych tapet *.*


Jeśli chodzi o serie wychodzące, wreszcie wyszłam całkowicie na prostą, nadrobiłam wszystkie odcinki wszystkich oglądanych serii i mogę sobie spokojnie iść na bieżąco. Poza tym od ostatniej notki zmieniło się tylko tyle, że jeszcze bardziej nie cierpię Izetty (i postaci, i animca), Driftersi zaczęli na poważnie mnie wkurzać i ostatecznie przekonali, coby Hellsinga kijem nie tykać, za to drugi Ajin coraz to lepszy, jedynkę pobił już dawno, a teraz ciężko pracuje na awans do czołówki moich tegosezonowych faworytów.

Mangowo też ostatnio trochę nadrobiłam. Przeczytałam ponad połowę Lamentu jagnięcia, niesamowicie wciągający, jak kiedyś będzie mnie stać sprawię sobie komplecik. O ile Ringo Ame w końcu jednak go wyda, rzecz jasna. Przy okazji popaczałam sobie trochę po jednotomówkach Kei Toume. Fabułą to one raczej nie powalają, ale bardzo lubię styl autorki. Za pozostałe jej prace na pewno też się wcześniej lub później wezmę, a na razie tym bardziej cieszę się z mienia Acony.
Oprócz tego troszkę pociągnęłam naprzód lekturę Naruto i Ourana. To pierwsze zaczęłam tylko dlatego, że tak kultowe i fajnie znać, szału ni ma, tragicznie też nie jest (chociaż kto wie, kto wie, może i zacznie być), przynajmniej czyta się w tempie ekspresowym i nie męczy. Za to Ouran to droga przez mękę, ostatnio nie jest już aż tak źle i nawet momentami zabawnie, ale nie mogę się doczekać, kiedy skończę.
Przy okazji niedawnej premiery w Polszy zaczęłam też czytać Magi. Strasznie toto nijakie, nawet nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wkurzająco shounenowate, bo shounenowatość to jednak byłaby jakaś wyróżniająca się cecha, a ja tam nie widziałam żadnej. Niby Aladyn prosi się, żeby go utopić, ale też nie jakoś specjalnie. Mam nadzieję, że z czasem się manga rozkręci.
Drugi tytuł, który ostatnio nadczytnęłam, Are you Alice?, za to jak na razie wygląda świetnie. Nie przepadam za używaniem motywów z Alicji w krainie czarów, bo w większości taki zabieg wychodzi albo sztampowo, albo WTF-nie, ale tutaj autorka poradziła sobie świetnie, tworząc świat jeszcze bardziej pokręcony, niż ten oryginalny. Oby ciąg dalszy nie zawiódł.



Oprócz mangoanimców od czasu do czasu oglądam też seriale, głównie kryminalne procedurale. Ostatnio z jednej strony się cieszę, bo AXN wreszcie raczył puścić czwarty sezon Elementary - rychło w czas, skoro w cywilizowanym świecie już piąty wychodzi ;p Poza tym cierpię straszliwie, że akurat muszą dawać o 17 - przez większość tygodnia jest spoko, ale w środy o tej godzinie to ja w najlepszym wypadku kończę zajęcia, a w weekendy oczywiście nie powtarzają. Cóż, zakładam, że kiedyś puszczą całą serię od początku i wtedy się nadrobi. Ostatnio ten serial oglądałam ho, ho! albo i dawniej, miło sobie przypomnieć, dlaczego to mój ulubiony evah. Przy tej okazji naszły mnie znowu marzenia, jak cudownie byłoby przeczytać ficzka na temat "Sherlock Holmes z Sherlocka spotyka ludziów z Elementary", aż mi się mordka śmieje na samą myśl o tym, jak by wyglądało takie spotkanie z drugim Sherlockiem, Joan, Gregsonem czy Moriarty.



Z drugiej strony natomiast smutam, bo właśnie powoli acz nieubłaganie zaczynają mi się kończyć odcinki CSI, których nie znam. Są jeszcze sezony, których nie widziałam wcale albo prawie wcale, ale Eru wie, kiedy któraś ze stacji je zechce nadawać. A tak się od lipca przyzwyczaiłam, że jeśli przynajmniej ze cztery razy w tygodniu nie obejrzę sobie chociaż po odcineczku, to jakoś mi nieswojo. Niby mogłabym się przerzucić na któryś z innych tytułów w tym uniwersum, ale Nowy Jork jakoś mi nie podchodzi, a Cyber dwa razy próbowałam oglądać i dwa razy odpadałam przy pierwszej reklamie, więc też raczej podziękuję. Tym bardziej, że moja znajomość z CSI zaczęła się od tego, że parę razy przysiadałam popaczać na kawałek odcinka, ale wsysało mnie na tyle, że oglądałam ostatecznie całość plus jeszcze ewentualnie parę kolejnych epków lecących pod rząd. Z braku laku zostało mi jeszcze Miami, które znam bardziej wyrywkowo, ale raz, że tego serialu od pewnego momentu już nawet twórcy nie traktowali na poważnie, dwa, że nikogo tam jakoś specjalnie nie lubię, a z eye candies to tylko Calleigh. A w oryginalnym CSI uwielbiam dosłownie całą obsadę (no, oprócz dwóch kobitek - Sofii Curtis i Riley Jakjejtam - które szczęśliwie po jednym, dwóch sezonach zniknęły szybko a bezwonnie) i większość z niej dobrze mi robi estetycznie. No ale trudno, bądźmy dobrej myśli, w końcu jeszcze trochę tych odcinków mi zostało, zanim popadnę w ostateczną czarną rozpacz.

środa, 2 listopada 2016

Jesień 2016 - pierwsze wrażenia

Co prawda trochę późno jak na taki post, ale za ogarnianie sezonówek wzięłam się też dopiero niedawno, więc i tak jak na mnie jest dobrze - w sensie obejrzałam trochę więcej, niż odcinek na tydzień. Za ogarnianie wychodzących serii już raz się brałam, w ostatnim sezonie zimowym, z tym że trochę od rzyci strony - po prostu wybrałam dwa tytuły, których plakaty mi się spodobały, nie zawracając sobie głowy czymś tak prozaicznym, jak sprawdzanie gatunku czy opisu. I tak miałam szczęście, że tylko jedno z tamtych anime okazało się adaptacją otome. Drugi był Ajin, który co prawda jak wygląda każdy widzi, ale przynajmniej fabularnie trzyma poziom i nie wywołuje chęci rzucania ciężkimi przedmiotami. W każdym razie przy tamtej okazji, oprócz wbicia sobie do głowy, coby nigdy więcej nie kupować kota w worku, odkryłam, że wychodzące na bieżąco serie nieźle mnie motywują do oglądania. Na wiosnę się zagapiłam, przez wakacje byłam zbyt zajęta prokrastynacją, więc dopiero w tym sezonie na serio przysiadłam do nowych animców i - po tym razem bardzo dokładnym przyjrzeniu się każdemu - wybrałam sobie parę z nich do śledzenia. Wyszło siedem tytułów, jak dla mnie ilość wręcz kosmiczna, ale na razie nawet sprawnie mi idzie oglądanie. Chociaż to pewnie dlatego, że wypadałoby się uczyć całek.



Ajin 2nd Season

Pierwszy sezon jakiś szałowy nie był, o animacji litościwie nie wspomnę, ale jednak chcę wiedzieć, jak to się skończy. Akcja się zagęszcza, bohaterowie, po których od początku się spodziewałam, że będą współpracować, wreszcie zaczęli współpracować, ale tak ogółem niewiele da się nowego powiedzieć, ot, niezła (chociaż boląca w oczy) kontynuacja niezłej (choć bolącej w oczy) serii. Jedno tylko się zmieniło, i to na gorsze. Muzyka. O wielki Omie, kto wpadł na genialny pomysł, coby zamienić świetny opening i ending na takie... takie coś?! Ktokolwiek to był, hańba mu. Przynajmniej chociaż główny motyw muzyczny zostawili w spokoju, bez niego tak z dziewięćdziesiąt procent klimatu poszłoby się kochać.



Drifters

W swoim czasie zastanawiałam się nad mangą, ostatecznie się na nią nie zdecydowałam, bo i tak mam za dużo rzeczy do zbierania. Całe szczęście, bo żałowałabym wydanych hajsów. Anime podobno jest prawie identyczne z oryginałem, a zawiodłam się na nim bardzo. Nie wiem, czego dokładnie się spodziewałam, ale na pewno czegoś lepszego. Losy bohaterów mi równo zwisają, nic specjalnie ciekawego się nie dzieje, estetyka też nie moja, humor czasami faktycznie zabawny, ale przynajmniej równie często dopiero po paru sekundach się reflektuję, że, aha, to miał być Element Komiczny. Tragicznie nie jest, oglądanie nie boli, ale za wszystkie ewentualne kolejne sezony czy insze specjale już podziękuję.



Fune wo Amu

Obyczajówki to nie moja bajka, ale do tej zachęcił mnie główny bohater. Po opisie i mordce z plakatu patrząc uznałam, że zapowiada się kochana, nieporadna poczciwina, którą aż się chce pomyziać i zaopieokować. No i jest Majime takim właśnie fluffnym ciepłym kluskiem, chociaż w żadnym wypadku nie jedyną rzeczą, która mi się w tej serii podoba. Gdybym miała oglądać same anime w takim stylu pewnie by mnie coś trafiło, ale jeden taki spokojny, kameralny tytuł z powolnie rozwijającą się fabułą i samymi sympatycznymi ludźmi jest miłą odmianą po wszystkich mordolejstwach i takich tam. Słownikami co prawda zbytnio się nigdy nie interesowałam, jednak okołoksiążkowy klimat zawsze na plusie. Dodatkowo się ucieszyłam, że skojarzyłam dwójkę seiyuu - oczywiście za każdym razem, kiedy kolega gieroja otwiera usta, zastanawiam się, co tu u licha robi Izaya Orihara, ale co ciekawsze prawidłowo rozpoznałam Sakakibarę Yoshiko, a od czasu, gdy grała Frederikę Greenhill w LoGH-u, jednak te dwadzieścia lat minęło. Albo mi się słuch wyrabia, albo ci starsi aktorzy głosowi jacyś tacy bardziej charakterystyczni są.



Keijo!!!!!!!!

Dziewczyny lejące się na tyłki i cycki - no sami powiedzcie, czy to brzmi jak coś dobrego? Z ciekawości chciałam trochę popaczać - trochę, bo byłam pewna, że po góra kwadransie żenua mnie pokona. I jakież było moje zaskoczenie, kiedy się okazało, że wręcz przeciwnie, ta seria to szalenie przyjemne, kolorowe paczadełko, fanserwis wcale nie przeszkadza, a te dwadzieścia parę minut każdego odcinka leci nie wiadomo kiedy. Bohaterki może nie są jakoś oryginalnie skonstruowane, ale sympatyczne i miło na nich zawiesić oko. Zwłaszcza niesamowicie mi robią te chustkowstążkocosie, którymi związują włosy Nozomi i Miyata, no prostu przeuroczo to wygląda <3

<3





Nobunaga no Shinobi

Pierwsze spośród tych anime, który zaczęłam oglądać, i cały czas jeden z moich faworytów. Dawno nic tak doskonale mi nie podpasowało humorem, w moim przypadku każdy trzyminutowy odcinek to jakieś dwie minuty śmiechu non stop (odliczając opening, swoją szosą też bardzo przyjemny). Do tego urocza kreska, bardzo fajni bohaterowie (jak to świadczy o niektórych długich mangoanimcach/książkach/czym tam jeszcze, jeśli w takim drobiażdżku postacie mogą być o tyle lepiej zbudowane...) i naprawdę dużo się w tych odcineczkach dzieje. Stanowczo najlepszy z shortów, na jakie trafiłam, szkoda, że łącznie będzie tego zaledwie nieco ponad pół godziny.



Shuumatsu no Izetta

Są samoloty, są czołgi, są karabiny, jest wojna i ładne bitwy, a nawet coś jakby intrygi i polityka - czegóż chcieć więcej? Hm, może sensownych głównych bohaterek? Fine jest straszliwą Marysójką z gatunku "piękna, dzielna i mądra księżniczka poświęcająca się za naród", bleh, już w wieku siedmiu lat miałam na takie ostrą alergię. Chyba dziewczątko zabłądziło do animca w drodze do jakichś kiczowato ckliwych tworków ku pokrzepieniu serc. Jemu w każdym razie trzeba przyznać, że  faktycznie ładnie wygląda i ma do tego przyjemny głos. Izetcie nawet tego brak. Serio, nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam w założeniu sympatyczną postać, w której tak absolutnie nic by mi nie pasowało. Nie mówiąc już o tym, że co za frajda obserwować walki, w których i tak wiadomo, kto bez trudu zwycięży. Aż zaczęłam kibicować ichnim wcale-nie-hitlerowcom, coby toto utłukli jak najszybciej. Tja, wiem, złudne nadzieje...



Yuri!!! on Ice

Ze względu na fandomowy hype do tej pory zapoznałam się z One-Punch Manem i SnK. Czyli z samymi dobrymi rzeczami. Tak więc postanowiłam dać internetom kolejny kredyt zaufania i obejrzeć animiec o najbardziej trollowatym tytule, jaki słyszałam (nie wierzę, że tylko ja w pierwszej chwili byłam pewna, że na tym lodzie to dziewczyny będą tańczyć i robić fanserwis xD). Bardzo słusznie, cotygodniowa dawka ślicznie ubranych ślicznych panów uprawiających śliczną dyscyplinę sportu i generujących tony podtekstu* stanowczo podnosi jakość życia :D No i co ja jeszcze mam napisać, czego jeszcze przede mną tysiące ludzi nie napisały? Że kiedy to piszę w tle leci zapętlone History Makers na przemian z You Only Live Once? Że praktycznie nie ma rzeczy, która by mi się w Jurkach nie podobała? Że z dużym prawdopodobieństwem to będzie moje ulubione anime tego sezonu? Że nawet favnęłam na MAL-u? Że ostatnio non stop żyję na głodzie na więcej? Nieee, chyba nie ma sensu ;3
*Chociaż ja tam cały czas mam nieśmiałą nadzieję, że to jednak się nie skończy na samym podtekście.

Podsumowując, jak na razie jestem bardzo zadowolona z wyboru - cztery animce faaaajne, dwa przyzwoite i tylko jeden irytujący, a i ten ma swoje momenty. Miejmy nadzieję, że poziom żadnego nie poleci w dół.