niedziela, 30 grudnia 2018

12 dni anime 2018 - 6. Setna manga

Kiedyś wspominałam, że mam wybraną mangę, którą chcę skończyć jako setną - była to Murasakiiro no Qualia. Po pierwszym tomie z trzech stwierdziłam, że wygląda mi to na bardzo fajną historię i nadaje się akurat na taki ładny milestone. Jak tak teraz wspominam moją ówczesną opinię o tej serii mogę tylko pokiwać głową, jak mało wiedziałam. Nie, nie chodzi o to, że ciąg dalszy był gorszy, wręcz przeciwnie.

Fabuła prezentuje się mniej więcej tak - zwyczajna nastolatka, Manabu "Gaku" Hatou, zaprzyjaźnia się z koleżanką z klasy, Yukari Marii, która twierdzi, że widzi wszystkie żywe istoty jako roboty. Gaku co zrozumiałe początkowo jej nie wierzy, ale z czasem odkrywa, że nie ma racji...


...Iii to by było w sumie na tyle, jeśli chodzi o bezspoilerowe przedstawienie fabuły. Na MAL-u jest trochę więcej, ale muszę pochwalić autora tamtejszego opisu, że nie zająknął się o niczym poza pierwszym tomem i przedstawił jeden z pojawiających się w nim wątków jako główny konflikt całej mangi. Rzetelne opisy swoją drogą, ale są serie, o których najlepiej wiedzieć z góry jak najmniej i spoilerowanie ich powinno być zbrodnią karalną. Murasakiiro to jedna z nich, i mówię to jako osoba zasadniczo lubiąca się pławić w spoilerach do wszystkiego.

Pierwszy tom to tam jeszcze, co prawda też parę razy mu się udało mnie zaskoczyć przebiegiem akcji, ale nie jakoś szczególnie. Dalej natomiast to już jazda bez trzymanki, za każdym razem, kiedy myślałam, że, aha, wiem, teraz będzie tak i tak, fabuła ruszała w zupełnie innym kierunku, czasami wręcz tak wariackim, że gdyby mi ktoś nawet wcześniej powiedział, że takie rzeczy się będą działy, uznałabym to za żart albo się zraziła - ale jednak jakoś to wszystko działało, trzymało się kupy i miało swoją logikę. Gdzieś po drodze zaczęłam się martwić, jak też autor sobie poradzi z zakończeniem całego tego szaleństwa; jak się okazało, miałam rację, ale nie do końca - o ile w porównaniu z tym, co się działo wcześniej, ostateczny punkt kulminacyjny jest nieco rozczarowujący, o tyle ma sens i jest satysfakcjonujący emocjonalnie, a następujące po nim zakończenie imo bardzo udane.

(A w ogóle to tak bardzo-bardzo pragnęłabym nawiązać i porównać tę mangę do pewnych innych serii, zwłaszcza takiego jednego animca, tyle że nawet wymienienie jego tytułu byłoby spoilerem jak stąd do Tokio, więc, no, niestety, wstrzymam się :c).

piątek, 28 grudnia 2018

12 dni anime 2018 - 5. Króciutko

Jest sobie taki film krótkometrażowy pod tytułem Dom z małych kostek, który w swoim czasie dostał nawet Oscara. W tym roku tak się złożyło, że go obejrzałam, i doszłam do wniosku, że Akademia Filmowa zdecydowała bardzo słusznie. To bardzo prosta historia, można by ją streścić w jednym zdaniu, i znając takie streszczenie w życiu bym nie przypuściła, że wywrze na mnie większe wrażenie, a jednak. Coś takiego w niej jest, że wzruszyłam się bardziej niż przy większości normalnej długości filmów i myślę, że nawet gdybym widziała w tym roku znacznie więcej anime, Dom... i tak trafiłby do 12 dni jako jeden z najbardziej zapadających w pamięć.


I, tak, to by było wszystko, nie potrafię więcej powiedzieć o filmie trwającym dwanaście minut. Może tylko polecić, jeśli ktoś nie widział, ostatecznie zbyt wiele czasu na niego nie stracicie.

12 dni anime 2018 - 4. Aryaryaryagi-kun i spółka

Początkowo do Monogatari podchodziłam jak do jeża, częściowo dlatego, że nic, co o tej serii słyszałam, specjalnie mnie do niej nie zachęcało, a częściowo, bo tak się składa, że pierwszy raz dowiedziałam się o niej (to znaczy dowiedziałam się, że te różne dziewczynki, które czasami widuję na gifkach czy obrazkach, to właśnie z tego animca, i mniej więcej zaczęłam kojarzyć, o czym to) z postów ludzi, którzy uświadomili mi też, że elityści istnieją naprawdę, a nie tylko jako wyzwisko w milion pińcetnym wątku p.t. "jak ktoś śmie oceniać mangoanimce inaczej niż ja" na MAL-u; jak łatwo się domyślić, nie wzbudziło to we mnie specjalnie gorącego entuzjazmu. Co prawda planowałam kiedyś się zapoznać, żeby mieć jako takie pojęcie, ale nie traktowałam tego specjalnie priorytetowo.

Ostatecznie do oglądania siadłam ze względu na, a jakże, czalendż w jednym z MAL-owych klubów, z niemal stuprocentową pewnością, że będę się nudzić. Potrwała ona może kilka minut, dopóki sobie nagle nie uświadomiłam, że hej, to wygląda całkiem jak Madoka. Po szybkim sprawdzeniu - ach, no tak, jedno i drugie z tego słynnego studia od złamanych szyj - byłam już bardziej optymistyczna, jeśli nawet sama seria by mnie nudziła, wiedziałam przynajmniej, że będzie przyjemnie dla oka. I prawdopodobnie w dużym stopniu właśnie dzięki stronie wizualnej ostatecznie Monogatari - a przynajmniej ta część, którą na razie mam za sobą, Bake, Nise i Nekomonogatari: Kuro - mi się spodobało.

Bo tak szczerze mówiąc sama fabuła i proporcje dialogów do całej reszty dość średnio mi odpowiadają. O ile nie powiedziałabym, że ogląda mi się to anime źle, o tyle na pewno jest to cholernie męczące, więcej niż dwa, trzy odcinki na raz nie da rady. Co do fabuły, zawsze kiedy widzę że ktoś o niej rozmawia w pierwszej chwili jestem trochę zaskoczona, że tam jakaś jest; zawsze mi się zdawało, że wszystko, co się w tej serii dzieje, to takie plot device'y, żeby bohaterowie mieli okazję znowu przez x minut rozmawiać. Niespecjalnie mnie kiedykolwiek, może poza arkiem Mayoi, obchodziło, co będzie dalej, głównie dlatego, że przecież wiadomo, że będą dialogi. Dużo dialogów.


Bohaterowie natomiast to druga obok strony wizualnej kwestia, która jest w Monogatari jest dla mnie bardzo na plus. Spodziewałam się typowego haremiku dziewcząt z góry przewidzianego pod bycie waifu i sprzedaż merchu, dostałam... W sumie cholera wie, może i właśnie to, tylko że tym razem trafiające w moje gusta. Za jedną Nadeko nie przepadam, a Kaiki mnie bardzo zawiódł, poza tym polubiłam każdego, kto się pojawił. Czyli głównie dziewczyny, ze szczególnym uwzględnieniem Senjougahary na pierwszym miejscu. Biorąc pod uwagę, że nawet w seriach z przeważająco żeńską obsadą często moim ulubieńcem jest facet, za samo to animiec ma ode mnie plusa. I głównie też dla Senjougahary postaci będę kolejne sezony oglądać, bo z innych rzeczy jedyne, co mogłoby wywrzeć na mnie jakieś szczególne wrażenie, to gdyby nagle przez cały odcinek nikt się nie odzywał, a na to nie liczę.

niedziela, 23 grudnia 2018

12 dni anime 2018 - 3. Zdobycze okołomangowe z całego roku

...I jedna niezupełnie okołomangowa, ale pochwalić się muszę. Ale zacznijmy tak niechronologicznie od najnowszej i najskromniejszej paczuszki:



Z okazji urodzin dostałam w połowie czerwca od Wanekotków kod rabatowy, szkoda byłoby zmarnować, więc poszłam coś tam sobie zamówić. Padło na Śmiech w chmurach, póki jeszcze prawie wszystkie tomy były dostępne. No i zamówiłam, oszczędzając zdaje się coś ze dwa złote dzięki kodowi xD, parę dni później poszłam odebrać, wracam do domu, wchodzę na fb, a tam radosna wiadomość na stronie Waneko, że właśnie przecenili Śmiech w chmurach do pięciu złotych za tomik x"D No nie ma to jak mieć takiego farta w życiu xDD
Co do samej mangi, póki gdzieś nie upoluję pierwszego tomiku nawet nie mam jak czytać, ale chciałabym zaznaczyć, że te zdjęcia - czy w ogóle zdjęcia w internetach - absolutnie nie oddają sprawiedliwości okładkom. Na żywo te obwoluty są naprawdę niesamowicie prześliczne, plasują się pod tym względem... no chyba nie przesadzę, jeśli powiem, że w top 3 mojej mangokolekcji <3


O tym, że przy zamówieniach ze sklepu Waneko dostaje się zakładki, przypomniałam sobie dopiero już po ptokach, więc nie miałam okazji poprosić o jakąś konkretną. Co prawda Alive to jak dla mnie bardzo słaba manga, ale nie pałam do niej jakąś szczególną niechęcią, a zakładka prezentuje się całkiem fajnie (i znowu lepiej na żywo, niż na zdjęciach), tak że nie narzekam, że na nią padło. Poprzednim razem kartonik z podziękowaniami za zakupy miałam błękitny, fajnie, że teraz inny, do tego podpisany przez inną osobę. No i oczywiście zostawiłam sobie reklamową ulotkę z TPN, zawsze to coś.


Następna w kolejności paczka lutowa:


...o której mangowej (i trochę też LN-kowej) części mogę powiedzieć w sumie tyle, że, no, kupiłam ją. Nic z tego jeszcze nie przeczytałam, o części nawet dopiero przy pisaniu tej notki sobie przypomniałam, że w ogóle ją mam, tak że no xD
Za to bardzo, bardzo dokładnie pamiętam, że kupiłam i mam niemangową część tamtej paczuszki:

Nikogo chyba nie zaskoczy, jeśli powiem, że na żywo
wygląda to znacznie ładniej

Kiedyś już wspominałam, że uwielbiam komiksy Dona Rosy, a Życiu i czasom... to już w ogóle zbudowałabym ołtarzyk pochwalny. Tak więc oczywiście gdy tylko się dowiedziałam, że wyszła u nas taka piękna edycja (jak to dobrze, że regularnie zaglądam na forum Waneko, gdybym nie zobaczyła tam na czyimś stosiku nie miałabym pojęcia i pewnie przegapiła), poleciałam dorzucić do zamówienia. Załapałam się na promocję na Gildii i dzięki temu wydałam tylko siedem dych, ale szczerze mówiąc za ten komiks sto złotych też bym zapłaciła bez mrugnięcia okiem. Tym bardziej, że do tej pory miałam tylko dość byle jakie wydanie, na które kiedyś przypadkiem miałam szczęście trafić w kiosku:


Oprócz tego, że prezentuje się znacznie mniej okazale, ten stary zeszyt zawiera tylko dwanaście podstawowych rozdziałów. Dodatkowe były wtedy wydane osobno i nigdy nie udało mi się ich dopaść. A teraz wreszcie mam wszystkie w jednym pięknym tomie <3 Do tego jeszcze do każdej części jest wstęp z różnymi ciekawostkami, fragmentami komiksów Carla Barksa, na podstawie których Rosa stworzył swoje dzieło, ilustracjami innych artystów i innymi takimi; słowem - full wypas <3


Jedno, czego bym jeszcze mogła sobie życzyć, to żeby dołączony był też List z domu, bo to w zasadzie epilog całości, ładnie zamykający wątek relacji Sknerusa z rodziną. Ale to byłoby raczej niemożliwe, bo raz, że to nie jest oficjalnie część Życia i czasów... (chociaż co prawda Ostatnia podróż do Dawson też nie, a miejsce dla niej się znalazło), a dwa i co ważniejsze, wtedy musiałaby też się pojawić Korona krzyżowców, której sequelem jest List..., a to by już naprawdę było trochę za dużo. Tak że nie narzekam, dostałam cudne wydanie swojego ulubionego niemangowego komiksu i wystarczy ^^

No i na koniec paczuszka majowa, tym razem zagramaniczna, składająca się z dwóch części. Część pierwsza to dalszy ciąg moich ulubionych siatkarzy, których pierwszy tom nabyłam rok wcześniej:


Poprzednio czytanie urwało mi się w połowie meczu 3 na 3, teraz urywa się w połowie meczu z Dateko. No cóż, bywa, w każdym razie jak dojdę do drugiego Seijou czy Shiratorizawy to już będę musiała dopilnować, żeby mieć całość na raz. Przeszkadzają mi trochę w tym wydaniu te hamerykańskie jednostki - czemu oni nie mogą jak normalni ludzie używać systemu metrycznego ;p - ale tak poza tym przy czytaniu HQ!! mam zawsze banana na twarzy, ta seria w dowolnej formie to dla mnie jeden z najbardziej niezawodnych poprawiaczy humoru. Większości tych tomików jeszcze nie przeczytałam, ale chyba najwyższa pora się za to zabrać w ramach oczekiwania na ten (miejmy nadzieję że naprawdę) czwarty sezon.

Część druga, książkowa, to natomiast główny powód, dla którego w ogóle zabrałam się za importy - to Haikyuu!! było na początku w sumie tylko tak przy okazji dorzucone do zamówienia i nadal jest dla mnie znacznie mniejszym priorytetem, niż te książeczki:


...o których jednak trochę więcej innym razem, bo to materiał na przynajmniej jedną osobną notkę.

12 dni anime 2018 - 2. MALpokalipsa

Jak wspominałam, na początku roku byłam pełna optymizmu co do nadrabiania animcowych zaległości i ogarniania sezonówek. Niestety, dobra passa za długo nie potrwała, już chyba pod koniec stycznia z powodów różnych złapałam obsuwę ze wszystkim (oprócz lodowych dziewczynek) i z tego zimowego sezonu, z którym miałam być na bieżąco, standardowo została mi masa pozaczynanych i niepokończonych serii czekających na zmiłowanie. Wiosny też za dobrze nie zaczęłam, ale z czasem trochę nadrobiłam i nawet wyglądało na to, że wreszcie udało mi się złapać równowagę między anime a mangą - w sensie czytać też trochę mang, a nie tylko same animce.

Więc oczywiście akurat wtedy szlag musiał trafić MyAnimeList i wszystko to poszło w cholerę.

Nie, żebym nie lubiła anime czy mang samych w sobie, bo lubię, właśnie zaliczona przerwa od jednego i drugiego dobitnie mi to uświadomiła. Ale takie książki też niby lubię czytać, a w tym roku przeczytałam ich... khm... może nie wchodźmy w szczegóły, ile dokładnie. Tragicznie mało w każdym razie. Zazwyczaj nawet jeśli mam ochotę coś obejrzeć czy przeczytać prawie zawsze ciężko jest mi się zebrać i wziąć z półki czy tam kliknąć "odtwarzaj". W kwestii mangoanimców MAL zawsze był świetnym lekarstwem na obie te przypadłości, zwłaszcza w połączeniu z Animegraphem i różnymi klubami. Jakoś tak łatwiej mi siąść i coś obejrzeć, kiedy wiem, że potem będę mogła sobie to dodać do listy, porządnie otagować, popatrzeć z satysfakcją, ile to już mam skończonych serii, obejrzanych odcinków i jak zmieniły się te wszystkie fikuśne wykresiki i statystyki na MAL Graphie, a później jeszcze odhaczę sobie dzięki tej serii ileś pozycji w iluś czalendżach w jednym klubie, w innym trochę się powymieniam opiniami o niej, a jeśli jest sezonówką to w jeszcze innym może zagłosuję jako na jedną z najlepszych w aktualnym sezonie. Bez tego wszystkiego oglądanie anime w moim wydaniu polega głównie na myśleniu, że warto by coś obejrzeć, i nieoglądaniu tego.

Z drugiej strony co prawda brak działającego MAL-a uświadomił mi, ile właściwie dziennie czasu marnowałam na tej stronie, ale zamiast tego zaczęłam po prostu marnować czas gdzie indziej, więc jednak korzyści z MALpokalipsy żadnych nie stwierdziłam. Tym bardziej, że kiedy już w końcu wszystko stopniowo wróciło do normy byłam kompletnie wybita z rytmu i jak wcześniej jeszcze coś tam oglądałam, nawet nie mogąc dodać do swojej listy, tak wtedy kompletnie mi się odechciało, tak że ostatecznie postanowiłam sobie zrobić tę wyżej wspomnianą, w sumie nadal trwającą przerwę. Która akurat swoje dobre strony ma, takie jak właśnie uświadomienie sobie, że nawet najbardziej sztampowe isekaioharemy mają jakiś swój urok, i możliwość zaczęcia zimowego sezonu zupełnie na świeżo. Miejmy tylko nadzieję, że zacznie się równie przyjemnie*, jak ten rok wcześniej, i że w nowym roku żadne czynniki zewnętrzne nie przeszkodzą mi w realizowaniu szczytnego celu ogarnięcia wreszcie sezonówek tudzież tego całego tałatajstwa z "watching" i "on hold".

*Tzn. przyjemnie pod tym względem, że będzie sporo fajnych serii, nie że będzie jakakolwiek dobra, bo że będzie przynajmniej jedna, której dam przynajmniej 9/10, to wiem już teraz.

piątek, 21 grudnia 2018

12 dni anime 2018 - 1. The girls are alright

Podobno na podsumowania zakupów mangowych nigdy nie jest za późno. Uznam zatem, że na 12 dni anime, które bądź co bądź są czymś w stylu podsumowania mijającego roku, też xD Tym bardziej, że w sumie bardziej sensowne wydaje mi się pisanie czegoś takiego na koniec roku, niż na święta, czyli właśnie akurat się zmieszczę do Sylwestra (ostatecznie w jakiejś części świata jeszcze ten 20 grudnia jest) ^^

Ogólnie pod względem animcowym ten rok u mnie mocno leżał, ale zupełnie bym się tego nie spodziewała, patrząc po samym jego początku. Pamiętam, jak oglądałam pierwsze odcinki zimowych sezonówek i dosłownie każdym się cieszyłam, bo wszystkie były takie przyjemne albo przynajmniej zaciekawiające (nooo, a przynajmniej do czasu tej haremówki z ośmiolatkami; tak, ja też się czasem zastanawiam nad sensem swoich życiowych i animcowych wyborów). Ten w ogóle pierwszy-pierwszy odcinek nowej serii, który obejrzałam w 2018 roku, był jednym z wielu przyjemnych zaskoczeń w tamtym sezonie, chociaż szczerze mówiąc aż tak mnie na wejściu nie zachwycił. A już na pewno nie przewidziałam, że seria o czwórce dziewcząt wybierających się na Antarktydę zostanie moim bardzo poważnym kandydatem na anime sezonu, a może i roku. "Kandydatem" i "może" głównie dlatego, że jeszcze mam za dużo do nadrobienia, żeby móc oceniać, ale naprawdę zdziwiłabym się, gdyby upływający rok miał wiele tak dobrych lub lepszych anime do zaoferowania.



Trudno by mi było wybrać jedną rzecz, która najbardziej spodobała mi się w Sora yori mo Tooi Basho, bo podobało mi się w sumie wszystko jak leci. Na pewno wielki plus za obsadę, zarówno główną czwórkę, jak i postacie z dalszych planów, oraz relacje między nimi. Moimi prywatnymi faworytkami były Hinata i Yuzuki, ale naprawdę trudno byłoby kogokolwiek nie lubić.

Inną rzeczą, z którą to anime sobie świetnie poradziło, było wyczucie równowagi. Z jednej strony mamy więc osobiste problemy bohaterek, z których każda ma jakieś swoje niekoniecznie przyjemne powody, dla których chce wyruszyć w tę podróż, a szczególnie cały wątek zaginionej matki Shirase i radzenia sobie ze stratą przez bliskie jej osoby; z drugiej pełno jest świetnych scen komediowych i wygłupów dziewczyn. Z jednej strony to bardzo optymistyczna seria, ale jednocześnie trzymająca się mocno realizmu, czy to w relacjach między postaciami, czy w przygotowaniach i podróży na Antarktydę (do których swoją drogą zrobiono rzetelny research i to naprawdę widać). A sama podróż jest fascynująca i dostarcza wspaniałych przeżyć, ale też na przykład bliskiego spotkania z chorobą morską. Za zachowanie właściwych proporcji między tym wszystkim należy się twórcom uznanie.

Poza tym, tak już zupełnie subiektywnie, Yorimoi to pierwsza od czasu Jurków seria, której udało się mnie skłonić do oglądania regularnie tydzień w tydzień i wyczekiwania na kolejny odcinek. Widać te okołolodowe animce już tak mają ;D


A tak w ogóle to nie wiem, na ile to kwestia tłumaczenia i jaki dokładnie był zamysł twórców, ale Takako/Gin to kanon i nie wmówicie mi, że nie ^^

środa, 28 lutego 2018

Grudzień 2017 - Zdobycze

Niedawno skończyły mi się ~dwa tygodnie wolnego, w ciągu których bardzo sumiennie nie zrobiłam nic konstruktywnego, poprzedzone przez dość luźny styczeń, przez który zrobiłam mniej więcej tyle samo - cóż, chyba ostatecznie dowiodłam prawdziwości tezy, że jedynym sposobem, żeby mnie zmusić do zrobienia czegoś (na przykład pisania) jest dać mi do roboty coś innego, wtedy może zajmę się tą pierwszą czynnością w ramach prokrastynacji. Podsumowanie grudniowe miałam sobie już odpuścić, ale podobno na podsumowania nigdy nie jest za późno, zresztą jeszcze przecież mamy sezon zimowy, prawda? No właśnie, mamy, takie na przykład jesienne dwucourówki się jeszcze ciągną, więc jeszcze nie jesteśmy aż tak daleko od roku 2017 ^^
A zatem grudniowe nabytki okołomangowe, ale jeszcze zanim one chciałabym wspomnieć o jeszcze jednej fajnej rzeczy, która trafiła do mnie pod koniec roku i chociaż na zdjęciach jej nie zobaczycie to dzięki niej te zdjęcia w ogóle są. Mowa oczywiście o aparacie, którym robiłam też wszystkie poprzednie zdjęcia, ale od mniej więcej połowy grudnia jest on oficjalnie moim aparatem. Co prawda ma jakieś przynajmniej ze dwanaście lat i czasem można się zagryźć próbując skłonić go do działania, ale, hej, mangi mi nigdzie w tym czasie nie uciekną, a to je głównie fotografuję. No i zawsze fajniej jest mieć aparat niż nie mieć, nieprawdaż ^^


Serafin Dni Ostatnich #8
Orange #6
Durarara!! #7
W stronę lasu świetlików
Po lekcjach x W kucyku
Sen o Japonii
Rycerze Sidonii #7
Atak tytanów #16
One-Punch Man #9
Saga winlandzka #2
Dziewczynka w krainie przeklętych #2
Otaku #63


Dziwnie pomyśleć, że w tej chwili Studio JG ma u mnie podobny status jak Hanami - to takie wydawnictwo, od którego zbieram jedną serię, która wychodzi raz na ruski rok. Od Studia miałabym ochotę na parę innych rzeczy - Pannę Młodą, Emmę, Deadlocka... - ale nie uśmiecha mi się zaczynać jakiejkolwiek mangi, której jeszcze nie wydali do końca. W tej chwili ewentualnie jakąś jednotomówkę mogę od nich wziąć i tyle.


Chyba najgorzej o poziomie mojego czytelnictwa mangowego świadczy fakt, że za każdym razem dziwię się, znajdując w paczce tom Tytanów. Bo tak w sumie to był już trzeci taki raz, a po raz pierwszy dorzuciłam tę mangę do zamówienia jeszcze na wiosnę... Może chociaż trzeci sezon animca mnie zmobilizuje do nadrobienia zaległości, dwa poprzednie oglądałam już wiedząc co się wydarzy, teraz też bym tak chciała. Tak samo z OPM, tylko że z nim mam większe wyrzuty sumienia, bo dwa lata temu (...zaraz, ale że ke? To było już dwa lata temu?!!) tak zacieszałam i nie mogłam się doczekać, aż nasze wydanie mangi wyjdzie poza akcję z anime. I co, i gucio, nawet jeszcze do końca tego pierwszego sezonu nie doczytałam ;p


A oto drugie mangopolo w mojej kolekcji. W sumie mam wrażenie, że trochę przepłaciłam za takie parę obrazków ze śladową fabułą i sporą ilością komputerowych efektów, ale co tam, skoro już ktoś z Polski tak dobrze sobie poradził w takim ważnym konkursie to można zainwestować. Tak jak z czytaniem innych pozycji mam problemy, tak tego ciężko byłoby nie przeczytać od razu, chciałam tylko przejrzeć, a tu nagle już koniec.
Obie jednotomówki byłyby już przeczytane, tylko tak się złożyło, że właśnie w tej chwili mam 99 przeczytanych mang na MAL-u i bardzo konkretną wizję, co chcę, żeby było tym setnym skończonym tytułem. Oczywiście od grudnia nie jestem w stanie się zawziąć, żeby go doczytać, więc wszystko, co jednotomowe, musi czekać. Widać od zeszłego roku osiągnęłam wyższy level w utrudnianiu sobie życia, wtedy mi jakoś nie przeszkadzało, że setnym animcem został drugi sezon Natsume Yuujinchou, za którym wtedy nie przepadałam :P W sumie, jakby tak się zastanowić, Hotarubi... tej samej autorki jako setna manga byłoby ładną analogią... Hm, może jednak to jemu przypadnie ten zaszczyt xD


Szósty tomik Orange nie był tak słaby, jak się spodziewałam, czytało się dobrze i trochę zaczęłam rozumieć tych wszystkich ludzi rozpływających się nad Suwą. Co nie zmienia faktu, że nadal to dla mnie takie odcinanie kuponów i ciągnięcie na siłę. Coś czuję, że po tym zapowiedzianym siódmym tomie moja ocena tej serii może trochę polecieć w dół. Miałam pisać, że jak już się autorka upiera przeciągać tę historię, to niechby chociaż jak przyzwoity człowiek robiła to w formie dodatków, przynajmniej by nie psuła biednym czytelnikom porządku na MAL-u, ale potem sobie przypomniałam, kto to u nas wydaje i że jeden Psycho-Pass wiosny nie czyni, w związku z czym demony wiedzą, czybyśmy kiedykolwiek te ewentualne dodatki zobaczyli :p Tak że, no, niech już będą jako normalna seria, ale mogłyby się już raz a dobrze skończyć, póki trzymają poziom. Przynajmniej fabularnie, bo ta okładka zupełnie mi się nie podoba, a przecież zainteresowałam się Orange głównie dlatego, że omnomnom okładki *.*
Nasze wydanie Drrr!! minęło już połowę. Trochę to niesamowite, kiedy sobie przypomnę, jak kupowałam pierwszy tom i jaka ta seria mi się wydawała długaaaśna i fokle kiedy ja to uzbieram, a tutaj jak dobrze pójdzie to może za jakiś rok już będziemy na finiszu. I nie będę zbierać już żadnej LN-ki, chyba że któreś wydawnictwo mnie zaskoczy jakimś Youjo Senki czy czymś, albo moja fanowska miłość do Teamu Rider przeważy nad hejtem na Team Kiritsugu straszący z okładek i jednak postanowię się wpakować w Fate/Zero.