sobota, 23 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 8. K jak kolorowe klany po raz kolejny

Dawno, dawno temu, czyli jakoś w marcu zeszłego roku, obejrzałam anime pod jakże wymownym tytułem K. Był to fakt godny odnotowania z paru przyczyn - po pierwsze był to jeden z pierwszych tytułów, które "machnęłam" szybko, w mniej niż tydzień, zamiast przewlekać oglądanie bór wie ile; po drugie, to był ten moment, w którym uświadomiłam sobie, że przemysł animcowy nie składa się z samych dobrych i przypadających mi do gustu rzeczy; po trzecie, chociaż główne trio bohaterów w najlepszym przypadku miałam gdzieś, w najgorszym ostro hejciłam, a akcja co i rusz wywoływała fejspalmowanie i/lub irytację, jakoś tak zapadła mi ta seria w pamięć. Ale początkowo nie miałam ochoty tykać sequeli czy dodatków, za dobrze jeszcze pamiętałam, ile się razy wkurzałam przy oglądaniu. Dopiero mniej więcej z rok temu coś mnie naszło na jedną z mang z tego uniwersum, Memory of Red, i ku mojemu zaskoczeniu naprawdę mi się ona spodobała, co prawda miała na początku trochę średniawych fillerów i ostro zgrzytałam zębami, kiedy przewijało się któreś z głównej animcowej trójcy, ale tak poza tym czytało się bardzo przyjemnie, moi ulubieńcy dostali przyzwoitą ilość miejsca i nawet polubiłam trochę postaci, które wcześniej były mi obojętne. Jednak w sumie było do przewidzenia, że historia skupiająca się na grupie, którą i tak lubiłam, przypadnie mi do gustu. Bardziej martwiłam się animcowymi sequelami, w których nie ma już tak dobrze. W końcu pod koniec października sięgnęłam po Missing Kings, film stanowiący bezpośredni ciąg dalszy pierwszego anime i z dwoma trzecimi wkurzającego tria w samym centrum wydarzeń. I, cholibka, ten film też mi się bardzo spodobał.


Co prawda były rzeczy, na które w pierwszym K nie zwracałam uwagi, a teraz znienacka na mnie wyskoczyły, jak fakt, że Kuro, bodajże dziewiętnastolatek, ma jakieś takie nienaturalnie wielkie ślipia i mógłby bez większego problemu udawać wczesnonastoletnią dziewczynkę, albo jaki paskudny jest tutaj męski fanserwis (nie żeby takiego dla żeńskiej części widowni nie było, ale sorry, nikt mi nie wmówi, że dwóch bardzo intensywnie paczających na siebie panów to ten sam poziom, co nachalne pokazywanie majtek licealistki, nie wspominając już o porucznik Awashimie jako takiej). Więcej jednak było rzeczy, które bardzo mi się podobały, jak ładne widoczki na miasto czy słynne użycie filtrów, ale też spotkanie znowu znanych postaci. O dziwo nawet Kuro i Neko, czyli wyżej wspomniane dwie trzecie irytującego tria z prequela, jacyś tacy sympatyczni się zrobili i miło było ich zobaczyć; ba, nawet ten trzeci, którego najbardziej nie znosiłam, Shiro, swoim przewinięciem się przez ekran ucieszył. Pewnie to z jednej strony kwestia sentymentu do uniwersum, a z drugiej przez ten czas widziałam w animcach tylu gorszych i bardziej irytujących bohaterów, że ci już się nie wydają tacy znowu okropni.
Noale przecież nie dla tej trójki w ogóle siadałam do tego seansu, tylko dla Homry i Scepter4, czyli klanów Czerwonego i Niebieskiego. I z radością odkryłam, że pod względem odbiór mi się nie zmienił, a jeśli nawet, to tylko w ten sposób, że jeszcze bardziej się cieszyłam na widok ulubionych ludków. Bałam się, że dwóch z nich już nie będzie (bo, wiecie, nie żyją, a jeden to nawet tak bardzo nie żyje, że jego śmierć była motorem napędowym całego pierwszego sezonu), ale nie doceniłam twórców, jednak dali radę im wkleić ładną scenę. Wszyscy pozostali oczywiście też byli i przypomnieli mi, dlaczego ich właściwie tak lubię, ze szczególnym uwzględnieniem Fushimiego i Yaty (ja wiem, że ci dwaj na sto procent byli wymyśleni jako żer dla yaoistek, ale dla mnie ich relacje są po prostu o wiele za ciekawe, żeby iść po linii najmniejszego oporu i po prostu ich shipować). No i na końcu taka ładna scena z oboma klanami w całej okazałości z okazji pojawienia się nowego Czerwonego Króla, a przecież mnie się nawet początkowo, kiedy sobie to zaspoilerowałam, wcale nie podobało, kto tym nowym Królem będzie...
Koniec końców na tyle dobrze się przy tym filmie bawiłam, że postanowiłam jeszcze przed drugim sezonem odświeżyć sobie pierwszy i sprawdzić, jak mi teraz podejdą te wszystkie sceny, na samą myśl o których kiedyś podnosiło mi się ciśnienie. Coś czuję, że znacznie lepiej, ale jednak nie żałuję, że pierwszy raz widziałam to w czasach, kiedy do tylu rzeczy byłam jeszcze nieprzyzwyczajona, kto wie, czy dzisiaj tak bardzo bym się przywiązała do niektórych bohaterów, a szkoda by było.


~*~*~

To w sumie było do przewidzenia, że w końcu złapię obsuwę, ale i tak zdarzyło się to później i na mniejszą skalę, niżbym oczekiwała, tak że no ;p

czwartek, 21 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 7. O takiej jednej adaptacji

Wiecie co? Chyba faktycznie coś jest na rzeczy z tym, że im więcej się pisze, tym łatwiej to idzie. Wczoraj pisałam, że mi się notka machnęła wyjątkowo szybko, a dzisiaj zaczęłam pisać i nagle sobie uświadomiłam, że mi wychodzi coś w stylu recenzji. No, a w każdym razie wywód dłuższy, niż pozostałe posty dwunastodniowe. A na taką nierównomierność oczywiście pozwolić nie możemy (no i przecież szkoda by było za dużo pisać tu, jak można to przerobić i wykorzystać na normalną notkę, i mieć o jeden więcej recenzjopodobny cuś na blogu xD), zatem dłużej o dzisiejszej serii kiedyś tam ewentualnie w przyszłości, a dzisiaj tylko krótko o jednej konkretnej rzeczy.


Seria nazywa się Saraiya Goyou (w lengłydżu House of Five Leaves) i jest na podstawie mangi tej samej autorki, co ACCA. Oczywiście w związku z tym miałam pewne oczekiwania, które anime jeszcze przewyższyło. Tak samo jak ACCA na początku było powolne i niezbyt obfitujące w akcję, ale o wiele szybciej, bo już koło trzeciego odcinka, wessało mnie na amen i zmuszało do oglądania ciągu dalszego. Ogółem podobało mi się też znacznie bardziej... może poza końcówką. Nie żeby była ona jakaś tragiczna, słaba czy irytująca, wręcz przeciwnie, zostawiła mnie z równym poczuciem satysfakcji, co ACCA, plus jeszcze taką przyjemnie puchatą awww fluffnością i ciepełkiem w serduszku. Problem w tym, że to nie była tak samo urocza opowieść o ludziach planujących przewrót w przerwach między spożywaniem dużych ilości chleba i ciastek, tylko historia gangu porywaczy, zawierająca sporo osobistych dramatów, Mroczną Przeszłość i nawet okazjonalne trupy. Co prawda nawet mimo mroczniejszego klimatu i kolorystyki łatwo o tym zapomnieć, bo cała ta nasza główna gromadka jest taaaka fajna i lubialna, ale, no, takie łatwe, gładkie zakończenie trochę nie bardzo tutaj pasuje.
Jednak obejrzawszy stwierdziłam, że nie ma rzeczy idealnych, nie będę się czepiać szczegółów, jak zamiast tego mogę shipować dwóch głównych panów. W ramach tego shipowania poszłam najpierw na AO3 i wtedy pierwszy raz mnie tknęło, że coś tu jest nie tak - o czym ci ludzie piszą, to jakiś dalszy ciąg serii fanfików czy jak, przesz niczego takiego w anime nie było! Chyba mnie dopadła jakaś pomroczność jasna, że jeszcze się wtedy nie domyśliłam. Dopiero kiedy poszłam na tumblra i zobaczyłam, że ktoś pisze o jakimś Gincie, olśniło mnie, że widać anime nie pokrywa całego materiału z mangi. I to, co omija, z tego co sobie zaspoilerowałam jest jeszcze cudniejsze, takie rzeczy się dzieją, tyle feelsów, Masa taki ołsomiaszczy w ten swój bułowato kochany sposób <3 A mangi w internetach niet (chyba że w jakichś głębokich głębiach, ale szczerze wątpię, czy jeśli nawet to w jakimś ludzkim języku), więc pewnie kiedyś w końcu szarpnę się na importy, ale na razie głównie cierpię, że nie mogę tego przeczytać :c
Ale nie wspominam tu tylko po to, żeby wylewać swoje fangirlowe żale, chciałam też pochwalić ludzi od anime za zgrabną adaptację. Ostatecznie oprócz ciągu dalszego wyleciała też przynajmniej jedna ważna postać i dotyczące jej wątki, a zupełnie nie idzie zauważyć, że czegoś tu brakuje. Zakończenie też musi być przynajmniej w jakimś stopniu oryginalne, nie ma opcji, żeby dokładnie tak to było w mandze, jeśli potem jest coś jeszcze - a wcale tego nie czuć, może i sprawia wrażenie zbyt gładkiego, ale bynajmniej nie zrobionego na siłę. No i tak ładnie zamyka klamrę z pierwszego odcinka, jak tu widać na obrazkach ^^

wtorek, 19 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 6. Ten kamerdyner chyba już zmierza do końca

Teoretycznie to dwanaście dni anime, więc dzisiaj dla odmiany mangowo xD Co prawda poziom mojego czytelnictwa mangowego i nie tylko w tym roku był niezbyt wysoki, delikatnie rzecz ujmując, ale za to pierwszy raz zaczęłam być z jakąś wydawaną serią na bieżąco. I natychmiast tego pożałowałam, kiedy zaczęłam wyczekiwać na następny miesiąc i nowy rozdział, ale w sumie wiedziałam, w co się pakuję, więc narzekać nie mogę.
Chodzi konkretnie o Kuroshitsuji. Była to jedna z pierwszych mang, jakie kupiłam, więc mam do niej wyjątkowy sentyment. Co prawda kiedy po latach odświeżyłam początek mnie odrzucił, ale kiedy się przemogłam i zaczęłam czytać dalej z czasem historia wciągnęła mnie jak dobry odkurzacz, tak że nawet w końcu nabyłam parę tomików polskiego wydania. Niestety, akurat mniej więcej w tym momencie skończył się w nich arc z Zieloną Wiedźmą (mój drugi ulubiony po Titanicu z zombie Campanii), a zaczął - z j-popowymi gwiazdkami. Chyba nie jestem jedyną osobą, która w tym momencie musiała szukać szczęki w piwnicy i zaczęła zadawać pytania egzystencjalne typu "quo vadis, pani Toboso?". Całe szczęście okazało się, że odpowiedzią jest "w dobrym kierunku", bo gwiazdki okazały się tylko preludium do czegoś znacznie większego - i związanego z przeszłością Ciela.


Co prawda mnie akurat długotrwałe odejście od tego, co miało być główną osią fabularną, nie przeszkadza (tym bardziej, że te wszystkie arki po drodze były imo naprawdę fajne i każdy coś wnosił do fabuły), ale fakt faktem, że gdyby to jeszcze dłużej przewlekać mogłoby się zrobić nieciekawie z jakością. Dlatego dobrze, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że manga wchodzi w etap finalny. Ginie ważna postać drugoplanowa (i to jak, i to jaka lubialna, chlip chlip ;_;), najsłynniejsza fanowska teoria okazuje się prawdziwa, wreszcie zbliżamy się do poznania prawdy o Tamtym Dniu *odgłos grzmotu w tle*... Dobra, zbliżamy się tak od jakichś czterech miesięcy i nadal w sumie niczego konkretnego nie wiemy, noale zawsze można mieć nadzieję, że może tym razem (no właśnie, już bliżej niż dalej do grudniowego rozdziału!).
Z drugiej strony, chociaż cieszę się, że prawdopodobnie już niedługo koniec, jakoś tak nieswojo mi z tym. Na samym początku, kiedy pierwszy raz sięgnęłam po Kurosza, nawet jeszcze jakoś nie bardzo ogarniałam, że manga może nadal wychodzić, i byłam pewna, że już jest skończona. Potem jakoś, nie pamiętam już, jak i kiedy, dowiedziałam się, że jednak wcale nie, i od tego czasu jakoś tak fakt wychodzenia nowych rozdziałów tej serii był dla mnie taką oczywistą oczywistością, czytałam czy nie czytałam, one gdzieś tam się pojawiały. Dziwnie pomyśleć, że tych nowych rozdziałów może już kiedyś nie być. Tym bardziej, że wtedy zostanie już tylko czytanie całości od początku. Albo oglądanie anime (tych nowych i dobrych, oczywiście; mam nadzieję, że zapowiedzą jakoś niedługo ekranizację kolejnego po Book of Atlantic arcu).


~*~*~

No i jesteśmy na półmetku, fanfary proszę, skoro już zaszłam sześć razy dalej, niż się spodziewałam xD A dzisiejszą notkę jakoś tak podejrzanie łatwo i szybko mi się skrobnęło, przywykłam do pisania czy jak...

12 dni anime 2017 - 5. Taka imponująca katastrofa

Do tej pory pisałam o rzeczach, które mi się w tym roku podobały, tym razem dla odmiany o czymś, co mnie wyjątkowo wkurzyło. Zwie się to coś czterema ostatnimi odcinkami Seikaisuru Kado.


To anime z tegorocznego sezonu wiosennego, które początkowo mnie niezbyt zachęcało biszem na plakacie, ale po obejrzeniu epka zerowego stwierdziłam, że hej, to może być coś naprawdę dobrego - i oczywiście w związku z tym odkładałam wzięcie się za serię właściwą tak długo, aż wyszła już cała i zaczęły mnie dobiegać lekkie spoilery. I chwała Valarom, że poczekałam z oglądaniem. Nie wyobrażam sobie, jak bym była wściekła i zawiedziona, gdybym doszła do końcówki nie usłyszawszy wcześniej, że jest słaba. I tak wpadłam w lekki stupor, kiedy odkryłam, jak bardzo jest beznadziejna, ale przynajmniej nie robiłam sobie nadziei (i z góry byłam przygotowana, że mój ulubiony bohater dostanie w tyłek od losu). Co, szczerze mówiąc, nawet mimo tych spoilerów było dość trudne, bo, cholibka, to anime na początku było takie cudowne. Obsada składająca się z dorosłych zachowujących się faktycznie jak dorośli (pani naukowiec nie liczę, bo to osobny i uzasadniony przypadek), realistycznie przedstawione skutki kontaktu z tak-jakby-kosmitą-tylko-że-nie, poruszanie interesujących tematów... Nawet na coś tak niby banalnego, jak przesuwanie wielkiej kostki z punktu A do punktu B, naprawdę ciekawie i przyjemnie się patrzyło. Główny bohater co prawda wyrazistą osobowością nie grzeszył, ale był całkiem lubialny i niegłupi. Pierwsze 2/3 serii to dla mnie solidna dziewiątka na MAL-u; gdyby reszta też taka była... nie, nawet nie taka, nawet trochę słabsza, schematyczna, ale w miarę sensowna... możliwe, że jednak wystawiłabym jakiejś tegorocznej sezonówce 10/10.
Taak, zachwycałam się, oglądałam z przyjemnością... A potem nagle wszystko poszło w diabły, najpierw kilka cholernie słabych odcinków, przy których jednak jeszcze miałam nadzieję, że może coś jeszcze z tego będzie, a potem finałowy, który osiągnął dno i zapukał od spodu. Naprawdę nie mam zielonego pojęcia, kto i dlaczego wymyślił taką końcówkę. Jedyne wyjaśnienie, które mi przychodzi do głowy, to że w pewnym momencie wyrzucono ludzi od scenariusza i na ich miejsce posadzono do pisania wczesnonastoletnie autorki takich stereotypowych onetowych opek. Dawno nie widziałam zakończenia tak ewidentnie od czapy - a może widziałam, tylko przy tak dobrej początkowo serii wyjątkowo to razi... Mottem głównego bohatera było to, że tytułowa "właściwa odpowiedź" w negocjacjach to taka, dzięki której wszystkie strony są w jakiś sposób usatysfakcjonowane, całe anime miało być o negocjacjach i próbach wzajemnego zrozumienia - więc na koniec rozwalamy złodupca, bo mamy bardziej wypasione moce! Hej, a tak w ogóle mieszańce są cool, więc dodajmy jeszcze ludzko-kosmicią mieszankę! I romans stulecia między naszym bohaterem a najbardziej płaską i beznadziejną postacią żeńską, jaką w tej chwili mamy na stanie! I żeby było bardziej dramatycznie dajmy jeszcze kompletnie niepotrzebną i w pełni możliwą do zapobiegnięcia śmierć! No, i mamy szczęśliwe zakończenie dla wszystkich - dwa trupy, w tym jeden z winy ponoć pozytywnej postaci, jeden człowiek z kompletnie rozwalonym życiem, a poza tym wszystko wraca do punktu wyjścia i spotkania z nie-kosmitą równie dobrze mogłoby nie być - logiczny happy end jak nic!
...Tja. Oglądanie tego wszystkiego jest jeszcze bardziej fejspalmogenne. Ach, wspominałam, że tak zwana "ukochana" bohatera, która ma chyba być taką najbardziej dobrą i słuszną moralnie postacią, robi w gruncie rzeczy dokładnie to, co główny schwarzcharakter, tylko w drugą stronę? Drodzy twórcy, jeśli zamienienie miejscami najgorszego villaina i love interestu naszego gieroja poskutkowałoby bardziej sensowną (w takim układzie bohater byłby sparowany przynajmniej z kimś, z kim ma jakąś chemię i komu w ogóle okazywał zainteresowanie) i ciekawszą (bo nie byłoby tego durnego powrotu do stanu wyjściowego) serią, wiedzcie, że coś zrobiliście bardzo źle ;P

A tak w ogóle to najlepszy ship się pojawił już w odcinku zerowym, o

poniedziałek, 18 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 4. Przegrani

Gdybym się uparła, mogłabym całe te dwanaście notek zrobić o Haikyuu!! i materiału by mi nie zabrakło, wręcz przeciwnie, raczej pod koniec pewnie bym żałowała, że jeszcze o czymś fajnym nie napisałam. Tak, jakbyście się nie domyślili, zakochałam się w tej serii i to na tyle, żeby zdecydować się na pierwszą zagramaniczną mangę. Na razie mam cały jeden tomik i cholibka wie, kiedy dojdą jakieś kolejne, ale kiedyś dojdą i ja to zbiorę w całości, o! Oczywiście, gdyby po drodze jakieś miłe wydawnictwo jednak zechciało u nas wydać, to ja nie mam nic przeciwko... *mentalnie dołącza do grona ludzi modlących się o taki cud*
Jak wyżej wspomniałam, rzeczy, których mogłabym powiedzieć o HQ!!, jest cała masa, ale postanowiłam nie pisać o tym, jak to na początku miałam ochotę dać Oikawie w pysk, a skończyłam jako jego piszczący fangirl, ani o tym, jaki Tsukki jest Niesamowity przez duże N w trzecim sezonie, ani o tym, że Bokuto i Kuroo*, ani w ogóle o nikim konkretnym. Dzisiejsza notka jest ogólnie o przegranych i o tym, jak to anime (no i pewnie manga, ale jeszcze do tego w niej nie doszłam) ich pokazuje.


Czyli bardzo dobrze. Nie oglądałam na razie za wielu sportówek, z takich typowych shounenów to w sumie tylko pierwszy sezon Kuroko, więc nie mam pojęcia, czy może to jest norma, ale mam wrażenie, że raczej nie. W KnB szczerze mówiąc nie pamiętam, żeby specjalnie pokazywano reakcję jakiejkolwiek innej drużyny na porażkę, może tylko... ee, no tych takich, co tam u nich był Kise; o tych wszystkich randomach, co tam gdzieś w międzyczasie w tle z kimś przegrywają i odpadają, nawet szkoda gadać, równie dobrze mogłoby ich w ogóle nie być. W Haikyuu!! randomy odpadające w pierwszej rundzie dostają całą ładną sekwencję, jak widać powyżej na obrazku; zamiast patrzeć na Karasuno odnoszące pierwsze łatwe zwycięstwo widzimy tych, którym się nie udało. Przy obu seansach w tym momencie troszkę mi się ścisnęło gardło. To oczywiście tylko początek, potem pojawiają się drużyny, które mamy szansę w jakimś stopniu poznać, i oczywiście kiedy one przegrywają tym bardziej jest ich żal. Zwłaszcza jeśli się po drodze posiedzi w fandomie i tym bardziej przywiąże do co poniektórych, albo zobaczy dodatkowe sceny z filmów.
Ale nie tylko o feelsy mi tu chodzi. Dzięki temu, że od samego początku zawodów seria pokazuje, jak wiele drużyn odpada i że każdy to przeżywa, mam wrażenie, że kiedy wreszcie ci "nasi" chłopcy ponoszą porażkę ma to tym większy impakt. Bo nie sprawiają wrażenia otoczonych papierowymi statystami gierojów, którym imperatyw narracyjny każe przegrać, żeby mogli przejść arc treningowy i spróbować jeszcze raz (nawet jeśli, cóż, w gruncie rzeczy tak właśnie jest), tylko prawdziwych ludzi, którzy właśnie dołączają do całej rzeszy innych, stojących na dalszym planie, ale równie prawdziwych ludzi, którzy w pewnym momencie musieli pożegnać się z marzeniami o ogólnokrajowych zawodach.
...Hm, tak, mam wrażenie, że zupełnie nie udało mi się ująć w słowa tego, co chciałam przekazać (w sumie nic nowego), w każdym razie bardzo, bardzo podoba mi się, jak są pokazywane przegrane drużyny w HQ!!. Pewnie i bez tego pod koniec pierwszego sezonu bym przeżywała razem z Krukami, ale nie sądzę, żeby wtedy ich porażka wywarła na mnie aż takie wrażenie.


*Nie, w tym zdaniu niczego nie brakuje. Po prostu przy rewatchaniu odkryłam, że sam fakt istnienia tych dwóch zasługuje na osobne odnotowanie <3

sobota, 16 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 3. Diabolus ex machina

Code Geass to jest taka seria, przy której z jednej strony rozumiem, czemu ludzie ją lubią (w tych momentach, kiedy ekran nie zawierał Rurusia, mnie też się w sumie oglądało całkiem przyjemnie), a z drugiej nie potrafię pojąć, jakim cudem aż tyle osób ma o niej tak wysoką opinię. Kiedyś, kiedy będę miała dużo czasu i niezbyt wysokie ciśnienie, zrewatcham oba sezony (a w sumie to pewnie wtedy już wszystkie trzy) i dokładnie rozłożę na czynniki pierwsze. Ale to kiedyś, kiedyś, a dzisiaj nie o tym, jak bardzo coś nie ma sensu czy jak bardzo nie znoszę Lulusia, tylko dla odmiany o czymś, co mi się naprawdę w CG podobało.


Oczywiste było, że nie może być tak, żeby całe trzy odcinki przed końcem pierwszego sezonu wszystko się ładniutko ułożyło, tym bardziej, że przecież jeszcze jest drugi sezon i kogo by Ruruś mordował z kim by Ruruś przez te wszystkie kolejne epki walczył, gdyby Euphy się udało z sukcesem przeprowadzić swój plan? Zakładałam, że zaraz wyskoczy któraś z tych pińcet tysięcy postaci przewijających się na którymś planie, jakoś przeszkodzi i wszystko szlag trafi.
Fakt, wszystko szlag trafił i to bardzo spektakularnie, ale w zupełnie inny sposób. Ot, po prostu głupi przypadek, najbardziej nieodpowiednia rzecz powiedziana w najbardziej nieodpowiedniej chwili do najbardziej nieodpowiedniej osoby i Geass niespodziewanie po raz pierwszy wymykający się spod kontroli - i zamiast święta mamy masową rzeź. Nawet nie mogłam mieć tego za złe Lulusiowi, bo, jakbym go nie nienawidziła, to akurat ewidentnie jego winą nie było. W rezultacie raz czułam chyba dokładnie to, co twórcy chcieli, żebym czuła, i zamiast wściekać się na głównego bohatera tylko siedziałam i patrzyłam w szoku, jak wszystko idzie w cholerę. Tak właśnie powinno się robić plot twisty. Jak normalnie przyrównywanie Code Geass do LoGH-a mnie irytuje, tak ta jedna scena bardzo mi się kojarzy z... khm, no, takimi zwłaszcza dwoma LoGH-owymi momentami. Tym bardziej, że, podobnie jak z pewnym bohaterem po jednym z nich, dopiero po dwudziestym drugim odcinku CG uświadomiłam sobie, jak bardzo polubiłam Euphemię. Nawet przez parę miesięcy miałam ją w ulubionych na MAL-u. W sumie nawet dobrze, że już jej nie ma w drugim sezonie, patrząc na to, jak praktycznie każdą postać, którą lubiłam, tam spsuto ;p


~*~*~

I naprawdę wreszcie zdążyłam przed północą, samej mi trudno w to uwierzyć...

12 dni anime 2017 - 2. Stay cool, it's never really what it seems

O tym, że jeśli dam radę w tym roku wyrobić się z dwunastoma dniami, to znajdzie się w nich miejsce dla ACCA 13, wiedziałam już w połowie marca. Wahałam się tylko, o którym z dwóch momentów napisać - czy o końcówce odcinka dziewiątego, która ostatecznie przypieczętowała moją miłość do tego anime i dała mi OTP tudzież piękny nowy okaz do kolekcji ulubionych szuj i sukinkotów, czy może o punkcie kulminacyjnym całej serii. W końcu wybrałam ten drugi, który jest bardziej rozbudowany i zawiera więcej postaci. W tym Mauve.


O taaak, Mauve. Przez większość serii jakoś specjalnie za nią nie przepadałam, co prawda podobało mi się, że pojawia się taka rozgarnięta, kompetentna babka, ale nie pałałam do niej szczególnym uczuciem. W zasadzie nawet specjalnie nie poświęcałam jej uwagi, za bardzo byłam zajęta Grossularem, Jeanem, Lottą, Liliumem i w sumie całą resztą ważniejszych postaci.
A potem nadszedł moment kulminacyjny, zdawałoby się, że moja ulubiona szuja wygrała, z sukcesem przeprowadza swój plan i trzyma w rękach wszystkie karty, występuje na środek, widać, że już zaczyna się pławić w triumfie... I w tym momencie wkracza Mauve, z wdziękiem te karty przejmuje i rozgrywa po swojemu. Rozkapryszone książątko dostaje do myślenia, ACCA pozostaje filarem spokoju w kraju, pogłoski o zamachu stanu rozpełzają się po kościach i wszyscy mogą dalej spokojnie żyć. Oczywiście oprócz ludzi, którzy przewrót faktycznie planowali, bo oni mają związane ręce i mogą tylko patrzeć w desperacji, jak grunt usuwa im się spod nóg. Niezależnie od tego, że jeden z przegranych to mój ulubiony bohater tej serii, niesamowicie przyjemnie było na to wszystko patrzeć. Fakt, może obiektywnie trochę nawet za gładko to wszystko poszło, za różowo skończyło dla prawie wszystkich i nawet pewnym niedoszłym mordercom ostatecznie łatwo wybaczono, ale z drugiej strony trudno by było oczekiwać czegokolwiek innego od takiej uroczej historii. Nawet spodziewałam się czegoś w tym stylu, ale nie aż tak ładnie zaplanowanego i satysfakcjonującego.
Natomiast Mauve jak wyszła przejąć kontrolę nad sytuacją tak z marszu została moją ulubioną bohaterką sezonu zimowego, a bodajże i całego roku. Już kiedyś to pisałam, ale dajcie mi więcej takich kobiet w anime <3


A w zasadzie jak już o ostatnim odcinku piszę, to wspomnę jeszcze o jednym takim drobiażdżku - w ostatniej rozmowie z Mauve Jean mówi, że jego uczucia pozostaną nieodwzajemnione. Rzecz w tym, że w takim momencie i kontekście, że nie bardzo wiadomo, czy się właściwie bidulek kocha w Mauve, czy w Grossularze, i obie opcje mają sens ^^

~*~*~

Ale jutro już zdążę przed północą, serio xD

piątek, 15 grudnia 2017

12 dni anime 2017 - 1. Zaćmienie

Berserk był jednym z pierwszych tytułów, jakie zwróciły moją uwagę dwa lata temu, kiedy powoli zaczynałam interesować się anime. Oczywiście ponieważ mówimy o mnie, a w dodatku o mnie sądzącej jeszcze, że pewnie i tak tego nie obejrzy ani nie przeczyta, niemal natychmiast znalazłam sobie całą masę spoilerów i dowiedziałam się między innymi, jak się kończy Złoty Wiek. Potem dochodziło jeszcze trochę szczegółów, w każdym razie kiedy w lutym siadłam do oglądania myślałam, że jestem na wszystko przygotowana i nic mnie nie ruszy. Tym bardziej, że strona graficzna starego anime pozostawia sporo do życzenia (nie żeby w nowych była lepsza) i wydawało mi się, że odpowiedniej atmosfery nie da rady stworzyć. Bardzo szybko okazało się, że nie miałam racji, ale naprawdę udowodniło to dopiero Zaćmienie.


To, że Apostołowie w wielu przypadkach w tej wersji delikatnie ujmując nie są zbyt przerażający, nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Tak samo gó... rzyciowe polskie napisy, przy których często musiałam się najpierw domyślić, jakiego angielskiego idiomu coś jest kalką, żeby zrozumieć, co niby ma znaczyć, i fakt, że od półtora roku wiedziałam, co się stanie. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek widziała coś bardziej disturbing (jakoś lepiej mi to słowo oddaje to uczucie, niż polskie odpowiedniki), niż ostatnie odcinki starego Berserka. Może zresztą to właśnie zasługa tego, że wszystko wygląda mniej typowo mrocznie, niż w nowym filmie (przynajmniej sądząc po tych jego fragmentach, które kiedyś przypadkiem widziałam), co tworzy bardziej surrealistyczny klimat. Wpływ na to też pewnie miało oglądanie po ciemku w środku nocy, ale nie sądzę, żeby nawet w południe sprawiło to na mnie jakoś wyraźnie mniejsze wrażenie. Kiedy skończyłam przez dłuższy czas tylko tak siedziałam, patrzyłam przed siebie i czułam się, jakby mnie ktoś porządnie walnął między oczy; potem jeszcze przez jakiś tydzień nie mogłam tego wrażenia wyrzucić z głowy. Nie żebym specjalnie próbowała, uwielbiam, kiedy coś, co czytałam lub oglądałam, porządnie mi włazi w mózg, wywołuje emocje i zmusza do myślenia o sobie.
Jedno, czego się boję, to że za drugim razem już nie będzie tak samo. Dlatego po krótkim okresie nadrabiania znowu utknęłam z mangą po siódmym bodajże tomie, nie widziałam w całości filmowej trylogii i nie zrewatchałam starego anime w przyzwoitym tłumaczeniu. Ale mam nadzieję, że za każdym kolejnym razem ten wbijający w fotel efekt jednak pozostanie.


~*~*~

No, prawie wyrobiłam się z pierwszym dniem, ale cii, gdzieś tam na świecie jeszcze jest 14 grudnia...

niedziela, 3 grudnia 2017

Listopad 2017 - Zdobycze

No tak, trochę (khm, khm...) czasu nic nie pisałam, głównie dlatego, że praktycznie czteromiesięczne wakacje potwornie mnie rozleniwiły i nawet po ich zakończeniu nie mogłam się zebrać do niczego produktywnego. Ale w końcu się zebrałam i postaram się chociaż od czasu do czasu coś skrobnąć. Trochę czaję się na dwanaście dni anime, ale biorąc pod uwagę, jak bardzo nadal jestem z tym w proszku, będę miała masę szczęścia, jeśli się wyrobię. Mam też twarde postanowienie w końcu popastwić się w notce nad taką jedną tegoroczną serią. Ale na razie to, co mi przybyło do kolekcji w listopadzie.
Był to jeden z tych miesięcy, w których nie miała do mnie przyjść żadna paczka z Gildii, więc teoretycznie żadnych zdobyczy miało nie być. W praktyce okoliczny Matras zaczął się na dobre wyprzedawać, więc grzechem byłoby nie skorzystać z okazji, tym bardziej, że mam ten sklep tak wygodnie bliziutko uczelni, akurat żeby wyskoczyć na przerwie. Za wiele interesujących mnie rzeczy się nie trafiło, ale zawsze trochę.


One Piece #14
The Long Utopia
Klan Poe #1
Nie poddawaj się



Niestety mang za wiele nie było do wyboru, a to, co było, to głównie pojedyncze tomy ze środka i to często serii o pokończonym nakładzie. Najwięcej było Monstera, którego nie mam zamiaru zbierać, i One Piece, z którego zbieraniem co prawda przynajmniej na razie stopuję, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby chociaż jednego tomika nie wziąć. OP to też swoją drogą jedna z serii, które mają największe powodzenie, patrząc po tym, jak szybko ubywa jej tomów. Co ciekawe, bardzo szybko też poznikał Pet Shop of Horrors, pamiętam, że jeszcze w październiku stało po kilka egzemplarzy chyba każdego tomu, a teraz już nie ma ich wcale.
Nad zakupem Klanu Poe dość długo się wahałam ze względu na rozdartą obwolutę. W końcu stwierdziłam, że jak już taka droga, niedostępna na Arosie i nieobejmowana przez praktycznie żadne promocje na Gildii manga trafia się za pół ceny to się jej nie patrzy w zęby, tylko korzysta z okazji. Po potraktowaniu brzegów obwoluty taśmą klejącą okazało się, że wcale nie wygląda to tak znowu tragicznie, a sama manga jest tylko w jednym miejscu lekko zagięta, tak że jestem bardzo zadowolona, że się zdecydowałam.


Nie poddawaj się zainteresowałam się po recenzji Frydzi. Któregoś razu zaczęłam przeglądać i nagle złapałam się, że czytam już trzeci rozdział, więc uznałam, że raczej spodoba mi się na tyle, żeby kupić. Oczywiście od razu po przyniesieniu do domu włączył mi się syndrom "skoro mam, to mogę przeczytać kiedykolwiek" i od tamtej pory nawet nie ruszyłam, ale cóż ;p
Pratchetty wszelakie były wśród książek, które na początku wyprzedaży wręcz sfrunęły z półek, a ja się zagapiłam i nie zdążyłam żadnego upolować. Przynajmniej tak mi się zdawało, dopiero w tym tygodniu, węsząc, czy nie ma aby jeszcze czegoś ciekawego, zawędrowałam przypadkiem do działu języków obcych i odkryłam, że jest tam też parę powieści po angielsku, w tym Długia Utopia w oryginale. Długa Ziemia to ogólnie rzecz biorąc niezbyt pratchettowa i dość specyficzna seria, czytałam ją bardziej dla widoków, tj. świata przedstawionego, niż fabuły czy postaci. Zresztą fabuła w trzech pierwszych częściach była mocno do siebie podobna i niezbyt porywająca, a te nieliczne postacie, które lubiłam, miały nieprzyjemną tendencję do umierania. Utopia natomiast to pierwsza część cyklu, która faktycznie ma spójną akcję, znienacka wszyscy bohaterowie robią się w niej lubialni, a końcówce nawet udało się mi trochę ścisnąć gardło i spocić oczy, tak że nawet mimo że mam zamiar kiedyś sprawić sobie cały komplecik w polskim wydaniu (uwielbiam jego okładki) zdublowanie akurat tego tomu mi nie przeszkadza.

To tyle w listopadzie, natomiast w grudniu szykuje się paczuszka z Gildii i prawdopodobnie nawet część jej zawartości przeczytam przed opisywaniem w notce xD Do przeczytania miejmy nadzieję dość niedługo~
(I tylko mnie nie pytajcie, czemu tam poniżej jest tyle pustego miejsca, nie ogarniam tych dziwnych cyrków, które mi Blogspot zawsze wyczynia z formatowaniem xP)