Tę notkę zaczęłam pisać bardzo dawno temu i tylko nie mogłam się zebrać, żeby skończyć, więc to raczej nie "co ostatnio obejrzałam", a "co obejrzałam parę tygodni (albo nawet trzy miesiące) temu". W każdym razie jestem z siebie dumna, nowy post zaledwie tydzień po poprzednim, to takie do mnie niepodobne :'D
Elfen Lied
Z rok temu przeszłam fazę nałogowego przesiadywania na TV Tropes i zapamiętałam z tamtych czasów, że coś podejrzanie często przewijała mi się ta seria, więc uznałam, że może by warto znać. Nie było warto. Serio, jeśli przypadkiem macie toto w planach, dajcie sobie spokój i przeznaczcie czas na coś bardziej wartościowego, nie wiem, Zmierzch sobie obejrzyjcie. Meyer przynajmniej niektórzy bohaterowie przypadkiem wyszli dobrze. W Elfen Lied nie ma ani jednej sensownej postaci. Zaraz, co ja gadam: postaci, tam nie ma ani. Jednej. Cholernej. Sensownej. Rzeczy. No, opening niezły, mnie akurat nie trafił w estetykę, ale to może dlatego, że pokazują w nim główną bohaterkę, co automatycznie podnosi ciśnienie i budzi żądzę mordu. Fabuła to jakieś dzikie i niemożebnie durne pomieszanie haremówki z gore, które próbuje udawać głębię, ale już Coelho to wychodzi lepiej. Chciałam napisać, że bohaterowie mają jeden wspólny kurzy móżdżek, ale to chyba jednak byłaby zbyt pochlebna ocena ich poziomu intelektualnego. Pierwsza seria, której z czystym sumieniem wystawiłam pałę na MAL-u i szczerze żałowałam, że nie ma ujemnej skali ocen.
(Obrazka tutaj nie daję, bo nie mam ochotę paczać na ten koszmarek mający być główną bohaterką).
(Obrazka tutaj nie daję, bo nie mam ochotę paczać na ten koszmarek mający być główną bohaterką).
Bleach
Tytuł z grona tych, za które miałam się za skarby nie brać, a jednak. Początkowo nie porwało mnie jakoś szczególnie, dopiero z czasem akcja się zaczęła rozwijać i powolutku wciągnęła. Jakaś też chyba była w tym zasługa mojej niezwykłej bystrości, tym razem przejawiającej się tym, że ściągnęłam na zaś kilkadziesiąt odcinków i dopiero po fakcie uświadomiłam sobie, że to wszystko angielski dub. I, jaką by to nie było herezją, ta wersja podoba mi się znacznie bardziej od oryginalnej, choćby Orihime taka jakby mniej smarkato-piskliwa, Ichigo sympatyczniejszy, zresztą animcoludki gadające hamerykańskim akcentem zawsze mi robią dzień.
Mam za sobą niewiele odcinków, więc wiele się jeszcze może zdarzyć i popsuć (i zapewne popsuje, chociaż mam nadzieję, że animiec się urwie zanim dojdzie do bardziej, er, fascynujących rzeczy), ale na chwilę obecną wrażenia jak najbardziej pozytywne. Postacie da się lubić, zwłaszcza plus za fajne kobitki. Rukia od początku była moją faworytką, ale z czasem też polubiłam Orihime, miło, że nie jest tylko takim firaniastym ozdobnikiem. Z facetów podpasował mi głównie Uryuu, Uruhara i, o dziwo, Ichigo, rzadko się zdarza, żebym tak polubiła shounenowego gieroja. Słowem - HxH to to nie jest, ale nie żałuję, że zaczęłam.
Mam za sobą niewiele odcinków, więc wiele się jeszcze może zdarzyć i popsuć (i zapewne popsuje, chociaż mam nadzieję, że animiec się urwie zanim dojdzie do bardziej, er, fascynujących rzeczy), ale na chwilę obecną wrażenia jak najbardziej pozytywne. Postacie da się lubić, zwłaszcza plus za fajne kobitki. Rukia od początku była moją faworytką, ale z czasem też polubiłam Orihime, miło, że nie jest tylko takim firaniastym ozdobnikiem. Z facetów podpasował mi głównie Uryuu, Uruhara i, o dziwo, Ichigo, rzadko się zdarza, żebym tak polubiła shounenowego gieroja. Słowem - HxH to to nie jest, ale nie żałuję, że zaczęłam.
Soul Link
Z jednej strony zdarzają się świetne tytuły, których jakoś nie jest się w stanie polubić; z drugiej bywają i takie, których wady można by wypisywać w nieskończoność, a i tak się podobają. W moim przypadku do tej drugiej kategorii należy właśnie ten animiec. Jakbym tak się chwilę zastanowiła, mogłabym wypisać tu całą długaśną listę, co w nim było nie teges, ze szczególnym uwzględnieniem złego, złego CGI, niewinnych jako te lelije terrorystów, fanserwisu, WTF-nego happy endu i pewnego jeszcze bardziej idiotycznego wątku, który całe szczęście nie był tak do końca dosłownie wytłumaczony i mogłam sobie headcanonować, że to tak naprawdę wcale nie było tak, jak twórcy mi usiłowali wmawiać. A mimo to jakoś się przywiązałam do większości postaci, kibicowałam im i na końcu albo cieszyłam się, że przeżyły, albo smutałam, że nie. No, przynajmniej dla określonej wartości "końca", bo ostatni bodajże z kwadrans ostatniego odcinka postawił sobie za cel zepsucie wszystkiego tego, co chwilę wcześniej mnie ruszyło emocjonalnie. Ale znowu sobie trochę zmodyfikowałam kanon i było git.
Myślę, że jednym z powodów, dla których ten animiec mi się spodobał, był brak jakichkolwiek zawirowań uczuciowych, praktycznie od początku wiadomo było, że jeden facet jest czy będzie z tą kobitką, a drugi z tamtą, podobnie z dwoma pairingami pobocznymi, żadnych straszliwych dram, wielokącików i tak dalej. Oczywiście musiało być trochę scen romantycznych, ale nie odwracały uwagi od tego, że bohaterowie są w kosmosie i muszą walczyć o przetrwanie. I bardzo słusznie, tak być powinno.
Free!
Po sami-wiemy-jakiej serii z sezonu jesiennego zachęciłam się do sportówek i postanowiłam jako z jedną z pierwszych zapoznać się z anime o pływających chłopcach. Rzecz jasna nie oczekiwałam nie wiedzieć jakich cudów, zawszeć to seria szkolna, ale i tak się rozczarowałam. Niestety, zabrakło jedynego właściwego szczęśliwego zakończenia, jakim byłaby powolna a bolesna śmierć tego bezgranicznie wkurzającego bezmózgowia imieniem Nagisa. Haruka też niewiele lepszy, jego nieogarnięcie po dwóch odcinkach przestało śmieszyć, a zaczęło skłaniać do częstych a intensywnych spotkań czoła z biurkiem. Czemu to on ma więcej czasu ekranowego, a nie taki Rin, który jest normalniejszy, wygląda fajniej (nawet mimo tego, że po uzębieniu sądząc jest jakąś mieszanką ryboludzia z One Piece) i mówi głosem Miyano Mamoru... O dwóch pozostałych członkach klubu mogę powiedzieć tyle tylko, że byli. Za to obie babeczki, nauczycielka i Kou, wypadły nader sympatycznie. Chociaż za licho nie zrozumiem, jak można się zapisać do klubu pływackiego, choćby nawet tylko w ramach pomocy koleżeńskiej, i ani razu nie zechcieć wejść do basenu.
Pod względem fabularnym, cóż, shounenowato. I to nie w dobry sposób. Gdybym nawet znalazła sobie jakiegoś ludka do trzymania zań kciuków i tak nie mogłabym z czystym sumieniem życzyć jego teamowi zwycięstwa, bo od początku jasne było, że jedynym możliwym wygranym w tym animcu będzie nachalna nakama power. Drugą połowę oglądałam już w przyśpieszonym tempie (z małymi wyjątkami w scenach w Rinem), inaczej znudziłabym się na śmierć. Humor niby czasami faktycznie bawił... czasami. O fanserwisie się nie wypowiem, bo raz, że niezbyt pasuje mi tutejsza kreska i większość chłopaków jest dla mnie zwyczajnie paskudna, dwa, roznegliżowani panowie, zwłaszcza zupełnie mi obojętni, to w moim przypadku równie trafiony fanserwis, co schnąca farba.
Ogólnie rzecz biorąc anime z gatunku "obejrzeć i zaraz zapomnieć". Jedyne, co z czystym sumieniem mogę pochwalić, to opening, ending i scenka, która dostarczyła mi sto razy więcej fangirlowej radości niż cała reszta tych dwunastu odcinków...
...niestety w sposób całkowicie przez twórców niezamierzony. Więc w sumie też nie bardzo mam co tu chwalić, ale rozumiecie, ostra faza, wszystko się człowiekowi kojarzy. A w ogóle to u Jurków nawet katsudony - czy to w miseczce, czy na łyżwach - apetyczniej wyglądają, o.
Plastic Memories
Ale pooo cooo się starać, skoro można zrobić kolejne "wzruszające" rHomansidło z parą idealnie generycznych bohaterów, a ludzie i tak to kupią.
Nie mam zielonego pojęcia, po jaką cholerę w ogóle te wspomniane wyżej wątki zostały wprowadzone, serio. Nielegalni zbieracze? Raz się pokazali, nikt nie raczył wyjaśnić, co za jedni i po kiego im zepsute androidy. Policja czy co to tam było? Raz się pokazała, żeby szefowa gieroja mogła strzelić focha na ludzi wykonujących swoją pracę, finito. Pracownicy innych oddziałów firmy? Pojawia się cała jedna osoba, wszyscy stwierdzają, że, ojej, jak oni tam mogą być tacy nieczuli w stosunku do właścicieli Giftii, nikt nic z tym nie robi, koniec tematu. Rodzina gieroja? Nie wiem, czemu właściwie musiał dostać robotę akurat dzięki koneksjom, skoro nie jest to nigdy później wspominane. Samo odbieranie androidów? Troszkę na początku, ale kiedy Generyczny Męski Protag zaczyna randkować z durną a bezbarwną androidzią lolitką można by pomyśleć, że nagle oni tam w ogóle żadnych obowiązków nie mają, tak bardzo temat znika.
Żeby chociaż postacie były w miarę ciekawe, ale dzie tam. Może niektórzy z drugiego planu mieli trochę potencjału, niestety kompletnie nierozwiniętego. A i tak wszyscy - no, może oprócz szefowej, nienawidzę babsztyla - wypadali sto razy lepiej od głównej parki. Cóż, jaka seria, tacy bohaterowie, tutaj wszystko na poziomie dennym.